Wiem że dla większości z Was to będzie tylko pusty post o piesku, ale w końcu zdobyłam się żeby o tym napisać, sama nie wiem po co...moze żebym pamiętała wchodząc kiedyś tutaj, choć wiem że nigdy nie zapomnę.
Sara piesełek który we wrześniu miałby 11 lat, chorował od lat trzech, mąż czyli jej właściciel miał to gdzieś. Ale leczylam, starałam się, operacja, leki i leki i weterynarze i było dobrze, nawet bardzo dobrze. Pisząc krótko leczylam raka a wyszedł wylew do mózgu i mogłam tylko skrócić jej cierpienia i straszny ból w którym nie mogłam jej już pomoc, jak tylko skończyć jej.....mysle szczęśliwe życie. Mam tylko nadzieję że była szczęśliwa, nigdy nie zaznała łańcucha, głodu, kijów czy ogólnie czegoś złego. Zawsze była kochanym, wiernym i cholernie spokojnym pieskiem, wiem że ten wylew był prawdopodobnie wynikiem kopa od konia parę lat temu a konie są moje, więc i tak jakby to moja wina.
Gdyby to co piszę było papierem to było by zalane łzami, ale na szczęście nie jest....
Odeszła 28 marca 2019 roku o godz 19.10, może nie odeszła ale po prostu została uśpiona....podjeliśmy ta decyzję z mężem, synem i Panią wetka, często się zastanawiam czy dobrze zrobiliśmy i mam tylko nadzieję że tak....
Został mi już tylko Tofik z trzech piesełków a ja nie potrafię się ogarnąć, bo jest starszy od Sary o rok...