Hm faktycznie nie wiadomo czy baba czysta była i czy szczawiu nie wyżerała spod autostrady czasem (zamiast z nasypu kolejowego) :P
Ja zaś słówko o "mleczkach roślinnych". Z uwagi na różnorakie problemy mojego dziecka, spróbowałam przygotowywać ciecze, które mają kolorem i konsystencją (zawartością i smakiem mniej chociaż czasem też) przypominać wytwór gruczołu mlecznego rogacizny.
Wypróbowałam mleczko migdałowe, kokosowe i ryżowe. Bez dosmaczenia odrobiną soli/miodu dość trudno używać ich np. do budyniu. Ale po paru próbach wychodzi b. dobrze.
http://wegetarianka.blox.pl/2012/10/DOMOWE-MLEKO-MIGDALOWE.html itp.
Zasada taka sama: namoczyć/rozgotować, zmiksować z wodą, odcedzić fusy, dosmakować.
Wcześniej raz czy dwa kupiłam gotowe "mleko sojowe" żeby mały mógł zjeść np. podobne śniadanie co siostra (która czasem wcina krowie mleko i płatki kukurydziane) no i porażka. Cukier, wanilina, syrop glukozowo-fruktozowy, do tego jeszcze cukier, aromaty, barwniki i może trochę soi gdzieś tam wpadło.. Fuuu. No i cena 10 zł za litr.. Poziom przetworzenia i sztuczności powyżej mojej granicy tolerancji.
A propos tego co się dodaje:
kwas cytrynowy jest wszędzie (wszędzie dosłownie wszędzie)
i syrop glukozowo-fruktozowy niestety też.
http://maratonizdrowie.blogspot.com/2012/12/syrop-glukozowo-fruktozowy.htmlMożna się zżymać że to przesada, że coś jeść trzeba. Ale moim zdaniem jest dużo sensu w tym, aby zupełnie unikać produktów wysokoprzetworzonych. Ja już zupełnie "nie widzę" na półkach niczego gotowego (OK, oprócz keczupu... no dobra i majonezu.. aha! i sera żółtego...). Omijam wzrokiem słodycze, napoje, frytki, pasztety, konserwy, dżemy, wędliny itp.. Kupuję tylko te rzeczy, które składają się same z siebie.
Cóż, prawda że ziemniak i cebula i indyk też są zapewne zatrute - w jakimś stopniu na pewno. No ale na eko-warzywa na razie mnie nie stać.