Sprawy sercowe...

Faceci są na świecie. A za jakiś czas, zaczną się pojawiać kolejni z odzysku. Nic na siłę! Bo ze związków za młodu układanych na siłę i tak nic nie wychodzi!


Nie sądziłam, że to powiem, ale... Amen. Życie pisze przeróżne scenariusze i pod żadnym pozorem nie warto niczego ciągnąć na siłę.
Mam wrazenie, ze troche sie rozni podejscie do 'szukania partnera', jesli ktos chce zalozyc rodzine i czas mu zaczyna uciekac, a inaczej, gdy rodzinnie w pewien sposob jest sie juz spelnionym.
To tak abstrahujac od sytuacji Gillian.
Mam troche znajomych i z jednej i z drugiej grupy i widze zupelnie inne podejscie do tematu.  Sama naleze do tych, ktore zostaly z dwojka dzieci w wieku ok 40 (na wlasne zyczenie zreszta, bo to ja dziada pogonilam) i serio daleka bylam od desperacji i znow zaakceptowania, czegos co mi nie po nosie. generalnie nie myslalam o kolejnym zwiazku, a sam sie nawinal.
Ale mam kilka kolezanek mlodszych ode mnie, ale nie duzo, bezdzietnych, krore na sile dopasowuja sie do portek, ktore zlapaly, bo bardzo zalezy im na zalozeniu rodziny
dea   primum non nocere
26 grudnia 2016 20:54
Gillian- głowa do góry!
Kiedy czytałam Twoje wpisy, aż mnie wspomnienia opadły. Tylko u mnie było 10 lat. Wspólny kredyt, mieszkanie. Rozbijało się o kocie futro i konie. Po drodze była jakaś panna (po 3 latach, to chyba dobry czas na kryzys, trzeba było wtedy nie resuscytować tego na siłę  :mad🙂. Próbowałam się naginać, aż do stanu, kiedy nie wiedziałam już kim jestem. Wtedy przestałam ratować to na siłę i odeszłam - długo jeszcze wierząc w cud, że on się zmieni, wróci. Próbując zmienić się dla niego. I przypomnieć sobie kim jestem. Dochodziły mnie plotki, że "korzysta z życia", bolały. Wrócił po trzech latach. Za późno. Tak ze dwa czekałam 😉 Później spotkałam innych. I dotarło do mnie jak bardzo to nie miało szans powodzenia. 10 lat... ciesz się, że tylko 3! Serio.

Obecnie, 8 lat po rozstaniu, jestem samotną matką, z wyboru i z planu, 30+, ale zdecydowanie nie zgorzkniałą. Dawno przestałam wierzyć w to, że facet jest obowiązkowy 😉 Mam dziecko cudowne, dwa koty 😉 równie cudowne*, konie - chwilowo nieco na bocznym torze, i rodzinę. Jak jeszcze kogoś spotkam, do kogo coś poczuję, to moooże się zaangażuję, ale przyszłości bezwzględnie z tym nie wiążę. Damy radę.

Da się żyć. Jest świat, jest tlen - choć teraz pewnie Ci wygląda na gruzowisko bez perspektyw. Będzie dobrze, musi być  :kwiatek:

* - można rzucić końskie ciuchy i nie nasiurają, dacie wiarę?  😜  😍
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
26 grudnia 2016 21:25
Dziewczyny jak Wy to robicie?  Jak wychodzicie z takich kryzysów?  dea? Sądziłam że jestem silna, omijam wątek o podsumowaniach, ale 2016 kończę jako wrak człowieka..
Gillian   four letter word
26 grudnia 2016 22:49
Mi idzie różnie. Przeważnie dobrze. A przychodzą momenty, że same mi łzy lecą i nic na to nie poradzę. Takie fale... albo czasami coś mi przypomni, ktoś coś powie, pękam. Nie zaglądam w biling, staram się nie myśleć. Najgorsze są wieczory i poranki, odruchowo czasem w ciągu dnia sięgam po telefon bo chcę o coś zapytać albo zastanawiam się czemu się tak długo nie odzywa. I wszystko ciul strzela...
dea   primum non nocere
26 grudnia 2016 23:13
Każdy ma jakieś swoje metody pewnie. Mnie najbardziej pomógł czas, on jednak leczy. Wydawało mi się niemożliwe - że przestanę tęsknić, chcieć więcej tego co było dobre (nawet spać mi było ciężko samej początkowo), snuć wspólne plany czy raczej wspominać te wspólnie snute. W międzyczasie byli inni życzliwi ludzie wokół, bardzo pomagali jak miałam kryzysy. Z czasem się powoli wypionowało, jak mnie nikt z równowagi nie wytrącał. Przypomniałam sobie co dla mnie ważne i przestałam chcieć powrotu. Przede wszystkim jednak zobaczyłam ten związek z dystansu i zdałam sobie sprawę z kosztów, jakie ponosiłam... Nie żałowałam decyzji, choć była trudna. Plany, z nowej bazy, się wysnuły inne, też dobre. Niektóre znów wyglądają na trochę mało realne, ale chyba mam już w sobie tę siłę odpuszczania jak się nie da.

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że ten jest najszczęśliwszy, kto nie ma oczekiwań i dużo w tym prawdy. Staram się więc temperować oczekiwania, nie odpuszczając marzeń 😉 Bywa ciężko, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Pięknie jest, bez dwóch zdań. I warto.

Też długo sięgałam po telefon przy każdej okazji...
Dziewczyny, dziękuję za wszystkie słowa. Poczytałam i ochłonęłam, spojrzałam chłodniej na sytuację. Z tym facetem na pewno się nie spotkam, chociaż nadal nie do końca wiem co dalej. Ale dziękuję niemniej.
subaru2009   Specjalizacja: Od lady do szuflady.
26 grudnia 2016 23:57
Smarcik ja wpadłam w szał życia uczelnianego, towarzyskiego, końskiego. Po 8 miesiącach stanelam na nogi. W sylwestra 2015/2016. Teraz minie rok jak funkcjonuje jak człowiek. Facetów trzymam na dystans, aczkolwiek zaczęłam się wśród nich obracać i otwierać. Ten rok był najwspanialszym rokiem , jaki do tej pory miałam ... Jedynego rozstroju nerwowego dostje jak mój ex sobie o mnie przypomina i wylewa swoje gorzkie żale na mnie. Średnio 2 razy w roku. Chociaż chyba teraz został sprowadzony do parteru , przynajmniej mam nadzieję...
Dziewczyny, dziękuję za wszystkie słowa. Poczytałam i ochłonęłam, spojrzałam chłodniej na sytuację. Z tym facetem na pewno się nie spotkam, chociaż nadal nie do końca wiem co dalej. Ale dziękuję niemniej.

Infantil
jestem przeciwna mówieniu o tym mamie.
Twoi rodzice to dorośli ludzie. Sami muszą rozwiązywać problemy. A to, że jestes dorosła nie oznacza, że masz prawo się w to wtrącać.
Jedyne na co bym się zdecydowała to rozmowa z ojcem w cztery oczy.
1. Jaką masz pewność, że ten obcy człowiek nie jest ogarnięty obsesyjną zazdrością a cała zdrada powstała w jego głowie.
2. Jaką masz pewność, że jeśli jest zdrada to twoja mama chce o tym wiedzieć ?
3. Czy jesteś gotowa na rozpad małżeństwa Twoich rodziców ?
4. Jak poradzisz sobie ze swoją rolą w tym rozpadzie ?
5. Skąd wiesz, że Twoja mama o tym nie wie ?
6. Skąd wiesz (jeśli wie lub się domyśla) chce to w ogóle ruszać ?
7. Skąd wiesz, że to wszystko co ten człowiek Ci powiedział to prawda ?
A jeśli nawet prawda to ....ludzie żyją w tak skomplikowanych związkach, że włażenie z butami w ich sprawy na wariata (bo grają emocje) jest najłagodniej mówiąc nieodpowiedzialne.
Proponuję rozmowę (wizytę czy spotkanie) z psychologiem zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję i zrobisz jakikolwiek krok
Proponuję wybranie psychologa z doświadczeniem a nie młodziaka po studiach.

I wiesz co? Gdyby mój ukochany mąż mnie zdradzał to ja o tym nie chciałabym wiedzieć.
Bo musiałabym z tą wiedzą coś zrobić.
Wiele lat temu po wielu rozmowach i dyskusjach (a stuknęło nam wspólnych lat przeszło 30) umówiliśmy się z moim mężem, że w razie zdrady któregoś z nas... nie powiemy sobie o niej.
Nie po to żeby chronić siebie ale po to żeby chronić tę drugą stronę.
Jak miałam lat 15-20-25-30 to patrzyłam na zdradę jednoznacznie. Zdrada to było samo zło z którym należy się rozprawić.
Życie mi pokazało, że co prawda zdrada jest złem ale z tym rozprawianiem się z nią byłabym ostrożna.
I piszę to z perspektywy 56 letniej kobiety, która niejedno widziała.
Niejedno małżeństwo przez zdradę się rozpadło i niejedno przez zdradę się umocniło.
Bądź mądra i bądź ostrożna w podejmowaniu decyzji.

smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
27 grudnia 2016 06:20
Dziękuję za odpowiedzi  :kwiatek:

U mnie mija pół roku. Ja nie chcę wracać, absolutnie nie myślę o powrocie i wcale nie chciałabym z nim być. Ale nie mogę się pozbierać. Całe święta przeleżałam w łóżku płacząc lub patrząc tępo w sufit i myśląc że już nigdy nie będzie lepiej i nie ma żadnej nadziei. Ja nie chcę tak żyć.. Zawsze byłam bardzo otwartą, pozytywną osobą, wszyscy mi zazdrościli siły i zaradności, tego że zawsze wszystko mi się udaje. W jednej chwili to wszystko legło w gruzach. Jak sobie radzić? 🙁
smarcik- Czas. Czas robi swoje. Ale w takich chwilach jak święta, czy tego typu sytuacjach będzie źle i parszywie. Bo to normalne. Jeśli Twój nastrój jest taki nie tylko w święta, ale przez większość Twoich dni w ostatnim czasie, idź po prochy przeciwdepresyjne. Ja wiem, że to może mało ambitna porada, ale takie prochy działają. Po prostu. I na prochach jest dużo łatwiej. To co boli, boli dużo mniej. To co boli, staje się bardziej obojętne emocjonalnie i łatwiej funkcjonować normalnie. A kiedy się funkcjonuje normalnie, to łatwiej o to, by i cała reszta w głowie się ułożyła.
Ja się 3 dni przed świętami dowiedziałam, że mam raka złośliwego tarczycy, w zaawansowanym stopniu. I wolałabym leżeć i ryczeć pod kołdrą, ale że w rodzinie nikt nie wie poza mężem, więc musiałam chodzić, śmiać się i udawać, że święta są super. A w głowie myśli o tym, że mogę umrzeć, że chłopaki sobie sami nie poradzą, itd itp.
Czekam do 3 stycznia na wizytę i jeśli nie będzie przeciwwskazań, to sama zacznę łykać prochy przeciwdepresyjne. Bo wychodzę z założenia, że to co musimy przemęczyć w sobie w naszym życiu, przewalczyć i przerobić, to musimy. Ale w obecnych czasach, kiedy mamy tak rozwiniętą medycynę, nie ma sensu męczyć się bardziej niż to potrzebne.
Więc zastanów się i odpowiedz sama sobie uczciwie jak się czujesz na co dzień i jeśli dojdziesz do wniosku, że cały czas nie możesz się pozbierać i totalnie sobie nie radzisz, źle funkcjonujesz, to...dla mnie wyjście jest proste. A jeśli to był przejściowy dół związany ze świętami, to pocieszam Cie, że jeszcze tylko Sylwester, a potem już normalne dni lecą.
Tunrida ściskam Cię cholernie mocno  🙁
Tunrida, też przytulam  🙂
Jestem 1,5 roku po chemioterapii, więc Cię rozumiem. Powiem banalnie: będzie dobrze, zobaczysz.
Eh... widzę, że jest nas tu sporo. U mnie też koniec roku fatalny...10 lat razem, blisko 3 lata małżeństwa i koniec.  Owszem, ostatnie miesiące były ciężkie, ale myślałam że powalczymy, mój mąż jednak walczyć nie chciał. Wzięłam więc nasze dwa owczarki, wynajęłam mieszkanie w bloku i wyprowadziłam się. Pierwsze tygodnie były koszmarem, nie byłam w stanie funkcjonować, gdyby nie psy i praca to pewnie do teraz leżałabym w łóżku. Gdy przyjechał przywieźć mi rzeczy płakałam jak głupia- nie byłam w stanie zachować zimnej krwi.  Minęły dwa miesiące i nadal bywają trudne momenty, ale już nie płacze po nocach, już nie odczuwam tego koszmarnego, przeszywającego bólu, już jest lepiej...ale jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż mam nadzieję, że zrozumie, że zatęskni, że wróci-  z myślenia w takich sposób muszę się wyleczyć, choć wiem, że zajmie mi to dużo czasu. Widzieliśmy się w pierwszy dzień świąt u znajomych, oj powrót do pustego mieszkania był bardzo ciężki. U nas nie było zdrad, osób trzecich. Mnie po prostu mój mąż przestał kochać, zapragnął jak to ujął "innego życia". Skoro tak, niech sobie żyje inaczej. A ja w wieku 30-stu lat zostałam sama z dwoma psami w wynajętym mieszkaniu i ze złamanym sercem.
smarcik,...   :przytul: Nie podsumowuj 2016! Olej temat! Było - mnięło. Myśl o tym co planujesz na 2017, jakie zawody, jakie wyjazdy, jakie górskie trasy. 
Bulana, tak przykro czytać o kolejnej takiej historii... 🙁

Czytam ten wątek i naprawdę cieszę się swoim podejściem. Brakiem silnej potrzeby bycia w związku, zbyt dużym rozumowym analizowaniem tematu. To jest chyba to, o czym napisała dea - brak oczekiwań. Wiem, że umiem kochać. Co więcej - bardzo szybko otwieram przed ludźmi serducho i głowę. Zależy mi na nich, na ich szczęściu, na ich obecności. A jednak... Ktoś tu pytał (chyba nieco złośliwie 😉 ) czy rzucił mnie facet. Nie, nie rzucił mnie facet. Ale doświadczyłam bardzo przykrych sytuacji od ludzi, którzy byli dla mnie ważni, którym ufałam - publiczne wyśmianie, obmowa, odrzucenie czy okłamywanie. Ponoć jestem naiwna w swojej otwartości, więc sama się wystawiam na takie sytuacje.
To zawsze boli. Nie jest tak, by było to obojętne. Ale jednak... jakby to ująć... jestem na to zawsze przygotowana. I umiem sobie z tym radzić, idę dalej. Często wybaczam i naprawiamy relację.
Wychodzę z założenia, że ludzie są tylko ludźmi. Mają wady, są słabi, nie radzą sobie z różnymi sytuacjami. I wtedy najłatwiej jest im odreagować na kimś bliskim. Boją się i nie umieją o tych lękach rozmawiać, więc wolą coś ukryć. Staram się zawsze zrozumieć ich sposób myślenia, ich położenie. I jakoś wychodzi mi, że... że mogę ich zrozumieć. Nie mogę przecież wymagać by każdy był cyborgiem, bohaterem. Nie mogę też oczekiwać by ludzie postępowali dokładnie tak jak ja czy jak mówią moje wyobrażenia.
Przyjmuje się w swoją codzienność ludzi takich, jakimi są. Z zaletami i wadami. I trzeba mieć to zawsze na względzie. Takie holistyczne spojrzenie - na człowieka pod kątem jego osobowości, doświadczeń, mechanizmów psychologiczno-społecznych, potrzeb fizycznych, wychowania domowego, itd. I nie ma co oczekiwać na wyrost, oczekiwać zmian i cudów.
Inna sprawa, że przez to podejście nie wierzę w monogamię. Monogamia jest po prostu nielogiczna. Bo nawet szczerze kochając, po wielu latach musi się wkraść między dwoje osób nuda i przesyt tą drugą osobą. I trzeba naprawdę dużo zaangażowania, inteligencji rozumowej i emocjonalnej oraz kreatywności by tej nudzie zapobiegać w kolejnych i kolejnych latach czy wręcz dekadach związku. (ale kto ma na to siły i ochotę...) Albo trzeba się pogodzić z tym, że związek staje się bardziej pro-forma niż rzeczywistym partnerstwem dusz i ciał. Pogodzić z tym, że pojawi się tzw. zdrada emocjonalna lub fizyczna. To jest... to jest tak bardzo logiczne.

Ascaia, to jak to jest, że nikogo tak długo nie masz, skoro jesteś i otwarta i łatwo kogoś pokochujesz i tak wiele rozumiesz? Pytam bez złośliwości, ciekawa jestem jak rozumiesz swoją sytuację.
Ja mam tak, jak  Ty, ale tylko w stosunku do pacjenetów :> Wszystko rozumiem, staram się dociec skąd takie a nie inne ich zachowanie, biorę na klatę wszystko, co mi mówią. W bliskich relacjach - nie jestem niczyim psychologiem, jak się muszą na kimś wyżyć, kogoś źle traktować czy fundować mi huśtawkę emocjonalną - NARA, że tak powiem. I facetom, i znajomym i rodzinie stawiam jasne granice i albo się będą stosować i przeformułujemy to i owo albo nie zamierzam takich relacji utrzymywać. Działa, jakoś świat się nie zawala, nikt mnie nie porzuca z tego powodu, a wręcz różne sprawy pięknie się prostują.
Tunrida jesteś silna baba! Trzymaj sie.
maleństwo   I'll love you till the end of time...
27 grudnia 2016 09:56
tunrida, boże, ścięło mnie z nóg... Posyłam moc pozytywnej energii, walcz, babo!
Dziękuję za odpowiedzi  :kwiatek:

U mnie mija pół roku. Ja nie chcę wracać, absolutnie nie myślę o powrocie i wcale nie chciałabym z nim być. Ale nie mogę się pozbierać. Całe święta przeleżałam w łóżku płacząc lub patrząc tępo w sufit i myśląc że już nigdy nie będzie lepiej i nie ma żadnej nadziei. Ja nie chcę tak żyć.. Zawsze byłam bardzo otwartą, pozytywną osobą, wszyscy mi zazdrościli siły i zaradności, tego że zawsze wszystko mi się udaje. W jednej chwili to wszystko legło w gruzach. Jak sobie radzić? 🙁

Czasem taki stan trwa dłużej niż oczekujemy, próbując się uwolnić od wspomnień i uczuć, które idą z nimi w parze. Będąc blisko takiej osoby i jednocześnie obserwując ją uważnie, mogę powiedzieć, że wiele zależy od głowy - tego co w niej siedzi. Koleżanka angażowała się szybko i równie błyskawicznie układała plany na przyszłość. Będąc w ledwo raczkującym związku już ustalała datę ślubu. Kiedy chłopak z nią zerwał i odszedł to załamała się, bo coś się skończyło, a jej oczekiwania i plany legły w gruzach. Zbyt dużo chciała, a zbyt mało dostało. Pragnęła nad wyraz, zbyt gwałtownie i "chciwie". Niestety, ale niczego się przez to nie nauczyła. Wciąż popełnia te same błędy, ale ja już przestałam się odzywać. Jeżeli sparz się po raz czwarty to absolutnie z własnej winy.
Mówi się, że na starą miłość to nowa potrzebna i nawet się z tym zgodzę, ale pod warunkiem, że nie bierze wszystkiego co wpadnie w łapki - byleby było. Po jakimś czasie i tak wychodzi, że jednak to nie jest to.

Czasem potrzebna jest przerwa pomiędzy relacjami, żeby ogarnąć siebie, swoje emocje, przeanalizować pewne rzeczy. Prawda wg mnie jest taka, że bez naprawienia pewnych rzeczy w sobie nie da się zbudować dobrej, trwałej relacji z drugim człowiekiem. Nawet, jeśli obie strony będą bardzo chciały. Jeśli ktoś ma problem z zaakceptowaniem siebie, rzeczywistości, chorobliwą zazdrością, poczuciem własnej wartości czy czymkolwiek innym, bardzo łatwo może się wpakować w kolejny związek, który nie przyniesie mu niczego dobrego. Paradoksalnie można trafić na perełkę, kiedy przestaje się szukać i zaczyna cieszyć się własnym życiem, akceptując siebie bez faceta i nie czując się przez to gorszą. Nie piszę do nikogo konkretnie, ot przemyślenia własne w temacie.
Tunrida trzymam kciuki, ślę dobra energię i mocno, mocno przytulam! Będzie dobrze, kto jak kto, ale Ty rozprawisz się z tym błyskiem, Wojowniczko!!
smarcik   dni są piękne i niczyje, kiedy jesteś włóczykijem.
27 grudnia 2016 12:00
Dziękuję wszystkim za słowa otuchy  :kwiatek:

O związkach to ja nie chcę myśleć, to jeszcze nie ten etap. To raczej kwestia walki o każdy dzień 🙁 niestety na domiar złego psychoterapeuci stwierdzili u mnie PTSD, więc dodatkowo walczę jeszcze z atakami paniki 🙁

Ja wiem, że związki się kończą, wiem że zdrady się zdarzają, ale można dziecku powiedzieć że jego piesek umarł a można pieska zastrzelić na dziecka oczach. W obu przypadkach piesek nie żyje i ból jest ogromny ale długofalowo w głowie dziecka odczucia będą chyba jednak inne. Ja tak się czuję - jakby ktoś mi celowo zabił psa na moich oczach. Nie umiem normalnie funkcjonować, ciągle tylko płaczę, choć wcale tego nie chcę. Nie tęsknię za związkiem,  ja po prostu nie rozumiem czym sobie zasłużyłam żeby tak mnie skrzywdzić  🙁

Już było lepiej ale od pewnego czasu jest coraz gorzej - nowe zadania jeszcze jakoś wykonuję, ale te standardowe i długoterminowe poszły w zapomnienie. Uczelnia leży kompletnie 🙁


tunrida nie wiem co powiedzieć, trzymaj się mocno  :przytul: 🙁 o tabletkach pomyślę, dziękuję za radę.
Dzionka, przerzucam na PW, bo nie czas i miejsce.
Tunrida, nie daj się! Powodzenia, trzymam kciuki i przesyłam Tobie cała swoją moc  :kwiatek:
tunrida, nie wiem, co napisać... Jestes silną kobietą, kto jak nie Ty ma dać radę? Mocno przytulam.  :przytul: :przytul:
tunrida, Ty jesteś taka zołza francowata, że pokonasz raka z palcem w pupci. Zobaczysz. Mocno ściskam!  :przytul:
Kurczak   Huculskie (nie)szczęście
27 grudnia 2016 15:47
tunrida, i ja przesyłam pozytywną energię, pokonasz gada!
tunrida - ode mnie również dobre myśli, u mnie w rodzinie połowa osób z powycinanymi tarczycami, w tym dwie miały liczne zapalne guzy, wszyscy mają się dobrze, w tym prawie 90letnia babia, która dostała nowotworu tarczycy jako młoda kobieta. Pamiętam, że jak ojciec był na operacji usunięcia tarczycy to lekarze mówili, że rak tarczycy to jeden z najlepiej prognozujących (pytaliśmy o to czekając na wyniki biopsji), trzymam kciuki!!!
ElMadziarra   Mam zaświadczenie!
27 grudnia 2016 16:49
tunrida będzie dobrze. Jesteś wojowniczką. Silną babą. Kto ma dać sobie radę, jeśli nie Ty. Pokonasz chorobę i wyjdziesz z tego z tarczą. Jeszcze silniejsza. Trzymaj się.
szafirowa   inaczej- może być równie dobrze
27 grudnia 2016 17:14
tunrida, jestesmy tu wszystkie babo murem z Toba. Musi byc dobrze!

Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się