Koniec z jeździectwem?

Ostatnio chodzę i opowiadam, że każdy koniarz powinien skorzystać z usług behawiorysty. Myślisz "konik" - natychmiast ŁUP elektrowstrząsem (znacznej mocy) 😜, znowu pomyślisz - znowu ŁUP.  🍴
Do skutku  😅 = trwałego wyleczenia z kretyńskich emocjonalnych ciągot  💃
Wtedy można się spokojnie poświęcić jedynemu sensownemu (dzisiaj) zajęciu - zarabianiu kasy  😀iabeł:.
A ja tam się nie zgadzam. Mnie przy zarabianiu kasy trzyma myśl, że jak tylko skończę pojadę se do ....  😍 konisia  😍 😜
Jak bym nie miała jechać do konisia, to byłoby mi smutno i nie chciałoby mi się tak mocno zarabiać. Bo miałabym doła. O !
z okiem jutro idę na kontrolę - nie jest "letko"
to nie tak jak piszą - zabieg bezbolesny a później sielanka  🙄

BTW - halo nie zgadzam sie - pekiel trzeba trzaskać właśnie po to by na konie wydawać ;-) koń nakręca coraz bardziej = człowiek zwieracze zaciska by jednak na te śierściuchy kasa była
a tak? rozleniwiony by siedział i pierdział w kanapę żrąc czpisy  🏇
Tak oceniając racjonalność swoją i znajomych szczerze wątpię nawet w elektrowstrząsy 😁
Ale normalne to nie jest, oj nie. Za to jakie radosne - gdy trzydziestolatka podskakuje i tańczy bo fajny skórzany kantarek dorwała  💃
Tania Tresera kiedyś zacytowała: "Dusiu, ale na co byłoby Ci takie życie, no na co?" (bez koni - znaczy)
"Dusiu, ale na co byłoby Ci takie życie, no na co?" (bez koni - znaczy)

No właśnie. Na co? Jak będę stara i nie będę już mogła włazić na konia, to będę se go po prostu hodować. A jak będę stara i nie będzie mnie na niego stać, to se znajdę inną starą koleżankę z koniem i tego konia będę odwiedzać, karmić chlebem, chodzić z nim na spacery i się do niego przytulać. Tak to widzę. Mniej więcej.  😁
- zarabianiu kasy  😀iabeł:.


i wydawaniu na czapraczki, owijeczki i inne :P
Tak oceniając racjonalność swoją i znajomych szczerze wątpię nawet w elektrowstrząsy 😁
Ale normalne to nie jest, oj nie. Za to jakie radosne - gdy trzydziestolatka podskakuje i tańczy bo fajny skórzany kantarek dorwała  💃
Tania Tresera kiedyś zacytowała: "Dusiu, ale na co byłoby Ci takie życie, no na co?" (bez koni - znaczy)


fakt, to dla mnie nie jest normalne - pierdyliard czapraków, kantarków i innych dupereli - dla mnie to dziecinada i niepotrzebne wydawanie cięzko zarobionej kasy 😉
Macie do cholery rację, nie da się wyleczyć. 
2 miesięczny odwyk wcale nie pomaga. Wpadam w coraz bardziej depresyjne nastroje, które mijają po pogłaskaniu konika. Nie mogę się doczekać, aż będę mogła wsiąść. To się nawet śni w nocy, paranoja  😵
dempsey   fiat voluntas Tua
13 listopada 2011 19:06
A mnie się z powodzeniem udaje.
Pod warunkiem, że nie słyszę słowa koń, że nie zaglądam w ten jeden zakamarek umysłu, że zamykam oczy gdy widzę jakikolwiek motyw koński. To się nazywa chyba świadome wyparcie. Tak długo jak jestem po tej nowej stronie muru, jest dobrze. Mur jest wysoki, nic nie widać.
dempsey, czemu chcesz się odciąć od koni? Moim zdaniem to wielka szkoda, gdy tacy ludzie jak Ty rezygnują 🙁
Dodofon żadne pieniądze nie są niepotrzebnie wydane jeśli poprawią nam humor, a przecież nie po to się je zarabia, żeby leżały na koncie. Na coś trzeba je wydawać 😉
Notarialna   Wystawowo-koci ciąg. :)
13 listopada 2011 21:31
Nie jeżdżę już od kilku miesięcy, ba nawet w stajni się nie pojawiłam od dzierżawy.
Znalazłam inne miejsce, inną pasję. I bardziej mi pasuje aniżeli koński światek. Tak po prostu wyszło 🙂

I nie tęskno mi do powrotu. Nawet nie wiem czy wrócę.
dempsey   fiat voluntas Tua
13 listopada 2011 23:18
Bera7, miło mi, że tak o mnie pomyślałaś, zabrzmiało jak nie wiem co :kwiatek:  😡
Ale, bez fałszywej skromności, zupełnie nie wiem dlaczego. Jeździectwo czy też koniarstwo czy też amatorszczyzna rekreacyjna  - jakkolwiek nie nazwać moich obszarów działań -  absolutnie nie ucierpiało wskutek mojej wolty życiowej, tego akurat jestem pewna. Wszystko toczy się tak jak się toczyło, tylko ja jestem gdzie indziej.
A wolty się zdarzają.
Dempsey nadal nie rozumiem Twojej decyzji o rozstaniu z jezdziectwem. Co tak naprawde się stało?
dempsey, uważam, że świat koniarzy tworzą właśnie tacy ludzie jak Ty. I to dzięki nim tacy ludzie jak ja wiedzą jak zaszcepić konia ,🙂 (pamiętam, choć kilkanaście lat juź minęło :kwiatek🙂. Nie wielkie zawody, nie konie ze złota, ale Ci którzy stawiają dobro konia ponad własne widzimisię są wg mnie ikoną tej grupy zwanej koniarzami.
dragonnia   "Coś się kończy, coś się zaczyna..."
14 listopada 2011 09:30
Powiem Wam, że ja właśnie dobro konia stawiałam ponad wszystko. Kiedy Darnica jeszcze nie była moja, to mnie marzyły się zawody i inne cuda wianki. A kiedy ją kupiłam wszystko się zmieniło. Ważne były nogi, ważne były witaminy, ważne było poznawanie siebie wzajemnie. Jeździłam jak jeździłam, czasem miałam zapędy treningowe i tak też czyniłam. Ale większość czasu było jeżdżenie czysto rekreacyjne, takie na luzie. Liczyło się obcowanie z koniem, przytulanie... poprostu bycie razem. I tak przewrotny los przerwał moją sielankę. Koń od ponad 2,5 roku mieszka w innej stajni. A ja? Całkiem nie dawno wyszłam z dołka spowodowanego sprzedażą, dziś mówię o tym normalnie. Jednak wiem, że dłuugo oj dłuuuuugo nie wsiądę. Jakaś blokada w głowie siedzi. Teraz na forum jestem czysto z sympatii do Was, do świata koniarzy. Nadal czytam nowinki, nadal staram się być w temacie ale nie praktykuję. Czy mi z tym dobrze? Nie wiem, chyba tak ale łapię się na tym, że patrzę na buty, bryczesy z tęsknotą. Od niechcenia oglądam oferty stajni, ceny za jazdy... Tylko jeszcze brak mi odwagi umówić się na jazdę i pojechać.
Do Darnicy nie jadę, bo wiem jaka reakcja będzie. Nie wytrzymam, rozryczę się i znów zdołuję. Mam do niej blisko ale nie potrafię pojechać tam. Za bardzo szanuję nową właścicielkę, by narażać ją na takie widoki. Może w tym roku się odważę chociaż wiem ile będzie mnie to kosztować. Bo w końcu MÓJ koń już NIE JEST MÓJ. I myślę, gdybym sprzedała Darcię na zasadzie "koniś się znudził" to nie byłoby tego problemu. Jednak życie mnie zmusiło, klapa finansowa okrutna. Wyjścia nie było, musiałam jej zapewnić lepszy dom, bo ja sama już nie miałam jak tego zrobić. Przeklinam ten dzień kiedy straciłam pracę, przeklinam ten dzień kiedy moja stabilizacja finansowa runęła w gruzach, bo straciłam zbyt wiele. Dziś patrzę na to spokojnie, analizuję, myślę lecz nic to nie da. Pocieszam się jedynie, że trafiła w doskonałe ręce, że ma tyle miłości ile miała ode mnie, że jest zadbana i ma wszystko czego koniowi do szczęścia potrzeba.
A kiedyś może przyjdzie taki dzień, kiedy znów dosiądę konia i będę miała z tego radochę. Póki co, walczę znów o stabilizację finansową, co widać w moim podpisie.
dempsey   fiat voluntas Tua
14 listopada 2011 15:57
Bera, pamiętam... i stajnię w której wtedy stałyśmy.. dziękuję Ci za miłe słowa.
Faktycznie chyba mi to wbito głęboko do łba, że najpierw zawsze koń. I to mnie gubi. Nie umiem mieć do tego luźnego podejścia, tracą na tym inne sprawy. "Wszystko albo nic" i teraz okazało się przyszedł czas na "nic", a raczej NIC.

Faza, cóż, to chyba coś w rodzaju prozy życia, przejścia przez pewien etap. Plus kilka przemyśleń, wydarzeń, ze stratą konia w tle.
Zresztą kto wie na jak długo to rozstanie? Ja nie.
Faktycznie chyba mi to wbito głęboko do łba, że najpierw zawsze koń. I to mnie gubi. Nie umiem mieć do tego luźnego podejścia, tracą na tym inne sprawy. "Wszystko albo nic" i teraz okazało się przyszedł czas na "nic", a raczej NIC.

Nie znam dokładnie Twojej sytuacji, ale ta wypowiedź sprawia, że trochę się z Tobą identyfikuję.  🙂
Z jeździectwem nie kończę , ale... coś już się we mnie wypaliło.
Doszłam do takiego etapu, gdzie już sama, bez pomocy z ziemi nie ruszę dalej. Wszystko czego mogłam sie nauczyć sama na własnym koniu , już się nauczyłam. Na jeżdżenie z kimś nie mam ani czasu, ani pieniedzy. Nie mam też konia który w tym wieku podołałby regularnym treningom. Zresztą nawet nie wiem na co mogłabym sie zdecydowac, bo i ujezdzenie i skoki sa fajne. Ale mnie nudzą 😉 W sumie tak myślę ze sie też bronie przed jazda z kimkolwiek 😉
Jakiś czas temu stwierdziłam ze przestaję w tym sezonie jeździc zupełnie na ujeżdżalni. No i w sumie cały czas tak robie, poza dniem dzisiejszym, kiedy jeździłam grubo po 15 i bałam się ze zastanie mnie w lesie mrok. I wiecie co... było beznadziejnie i  nie była to wina konia. Nie wiem jakim cudem stałam kiedys w stajni i 7 dni w tygodniu tłukłam sie na ujezdzalni albo krytej hali.
Swoja droga czuje ze po wielkiej przerwie , zmianie siodła i braku regularnych jazd, zupelnie nie moge sie odnaleźc jeżdzac na ujezdzalni. Nie umiem usiaśc ,meczy mnie to i nie bawi. Mam za to wielka radoche ze spacerów po lesie, chociaz bardzo mi brakuje kompana do takich wycieczek.
Poza tym jak nie miałam konia to miałam wiekszą radoche z jazdy. Teraz wszystkim sie przejmuje. A to siodłem, to plecami, to kopytami, to wagą, to nogami itp. I dzieki temu zamiast jeździć zastanawiam sie zawsze czy wszystko jest ok i zawsze mi sie zdaje ze nie jest. Zawsze mam wyrzuty sumienia jak sobie cos skoczę, albo faktycznie wymecze konia w terenie. Ciagle mam w głowie to ze to juz jest dziadek, ma emeryture i swoje w zyciu wyjeździł.
Ale mimo to marzy mi sie 2 kon dla mojego meża, zebys my mogli tak jak kiedys raze po lesie sie włoczyć.

Dziewne to wszystko. Zastanawiam się co robić z własnym koniem nowego, czego go uczyć itp, żeby to nabrało sensu. I żeby mnie znowu brzuch z emocji bolał, jak do tej stajni jadę.
Dziewne to wszystko. Zastanawiam się co robić z własnym koniem nowego, czego go uczyć itp, żeby to nabrało sensu. I żeby mnie znowu brzuch z emocji bolał, jak do tej stajni jadę.

Mi też tego brakuje. Brakuje mi pomysłu na to, co mogę zrobić z koniem, czego z moimi możliwościami mogę go jeszcze nauczyć, żeby te wszystkie "treningi" nie były takie nudne, monotonne i nie kończyły się po 30 minutach. Trenera nie mam i raczej już mieć nie będę, bo w mojej okolicy nie ma nikogo, kto spełnia moje oczekiwania. Co prawda od jakichś dwóch miesięcy regularnie jeżdżę na zawody, idzie nam coraz lepiej, nawet ostatnio zdobyłyśmy 2 miejsce w L, ale już czuję, że to jest dla mnie tak jakby rutyną. Wsiadam na tego konia od niechcenia,  a tak naprawdę tylko po to, by nie stracił swojej obecnej kondycji. Nie chce rezygnować z jeździectwa, ale brakuje mi właśnie tej motywacji, dzięki której z przyjemnością wsiadałabym na konia nie żałując np tego, że mogłabym w tym czasie świetnie spędzić czas ze znajomymi. Już sama nie wiem, co mam robić. Zrezygnować? Jeździć za wszelką cenę na siłę, bez żadnej mobilizacji? Gdzie szukać tej inspiracji...?
Hypnotize,
moze jak nie chesz trenowac i kreca cie wyjazdy do lasu, to moze dalo by sie jakiegos konia pol wydzierzawic dla malzonka? 🙂
Caira, wez ta kase co wydajesz na zawody poki co zainwestuj w porzadny wyjazd na treningi do kogos sensownego. Zobacz, potrenuj z osobami nie tylko z okolich. Moze uda  ci sie nawiazac stala wspolprace.
Potrzebujesz kogos kto bedzie ocenial twoj rozwoj, wtedy bedziesz miala kopa do codzienniej jazdy, bedziesz miala jakis cel, bedzisz cieszyc sie z zawodow tez. 
oj trener potrafi kopnąć w dupę. wiecie, zanim zaczełam wspolpracę ze wspaniałą trenerką, tak sie tłukłam jak tłukłam, step, dwa kroki kłusa, trzy kroki galopu, dwa kółka kłusa i step i do domu. a od kiedy słyszę komentarze, ze cos tam mi lepiej idzie, ze widac ze sama pracuję, to mam coraz wiekszego kopa do roboty, nawet jak zimno i nieprzyjemnie.

Hypno, wiem co czujesz, co chwila mam urojenia, ze napewno ten skok bedzie ostatni, ze na bank kuleje, ze znaczy, ze skraca, ze cos nie tak, ze sie polozyla, ze jest osowiała, ze cos nie tak... uroki wieku, u mlodziaków mniej sie wypatruje takich oznak, a u naszych dziadków, chocby byly w super formie to i tak bedziemy sie wiecej martwic"bo to juz ten wiek" i tym podobne bzdety tak naprawdę, bo czesto bezpodstawne. staram się pamiętać, że to w mojej glowie to wszystko, ale czasem kazda pierdoła w naszych oczach urasta do rangi "mega awarii"
Arimona, masz całkiem dobry pomysł, tylko nie za bardzo wiem, jak mogę go zrealizować. Masz na myśli jakieś zgrupowania jeździeckie, kliniki czy coś? Jak na razie nie żałuję kasy włożonej w zawody, bo dzięki temu uczę również młodą oswajania się z tymi wszystkimi straszakami, tłumami i stresem związanym ze zmianą miejsca. Tak, masz rację, potrzebuję kogoś takiego, ale bardzo trudno jest mi właśnie znaleźć osobę, która mogłaby mi dać porządnego kopniaka i w tym tkwi problem.
Hmm... a nie wydaje wam się, że jeśli ktoś wsiada na konia i żałuje (w tym momencie), że nie robi w tym czasie czegoś innego - to jest "po ptokach?". Że nie chce się czasem jechać/iść do stajni - to powszechne. Że obraz przyszłości mocno za mgłą - też. Ale być już na końskim grzebiecie i tego żałować? To po jaki gwizdek się męczyć?
Co jakiś czas klnę te konie w żywy kamień, ale... no... na grzbiecie zapomina się o wszystkich troskach, wreszcie trafia w swój żywioł (jak ryba do wody), nieważne - hala, teren, stęp po kontuzji. Jeśli nie - to jaka idea? (bo racjonalnie patrząc - konie to samo ZUO - dla praktycyzmu życiowego).
Nie, nie kliniki i zgrupowania, to zazwyczaj nie dziala jak trzeba.
Po prostu umow sie z kims kto albo ma wlasny osrodek, albo w ktoryms stacjonuje z konmi, pakujesz do przyczepy i jedziesz. A juz do kogo i jak na dlugo, to w zaleznosci od funduszy, n.p. Skrzyczynski, Lemanski. A oprocz tego chyba ty jestes niedaleko od ridera? Sprobuj jak bedzie Krukowski w Warszawie z nim potrenowac, to jest fajny fachowiec. Do Spisaka tez mozesz pojechac teraz na ferie, bo chyba ma hale i sezon mu sie skonczyl.
W Warszawie ogolnie ciezko ze dobrymi skoczkami, Zbyszek Platos jest fajny, o Radku  Zalewskim i Tomasze Patronie slyszalam dobre opinie. W Warce jest Krzysiek Prasek i M. Domagala. To sa wszystko ludki co troche pojezdzili, a nie przejechali 3 razy P klase i juz trenuja ludzi. 
Musisz szukac, probowac, bo inaczej wlasnie motywacja siega dna, i wtedy ten kon ani cieszy ani nic.
Ja od lat nie mam takiego trenera na codzien, i nie umieram z tego powodu, moze moje jezdziectwo nie rozwija sie tak szybko jak u kogos kto ma fajnego trenera na miejscu, ale wole kogos sensownego rzadko, niz byle kogo codziennie.

Halo, nie wydaje mi sie. Jezdziectwo to nie tylko milosc do konia, po tylu latach posiadania koni troche zazdroszcze tym co sie podniecja na kazde wsiadanie na byle stepa, bo moj czas podniecania sie tym dawno minal.
Samo siedzenie na gorze mi dawno przestalo wystarczac do szczescia, moze to zle albo cos, ale dokladnie moge sobie wyobrazic jak mozna byc nieszczesliwym na grzbiecie wlasnego ukochanego konia. Wlasnie wystarczy, ze nie ma celu, albo za duzy obawy o zdrowie, albo brak kompletnie wspolpracy i pomyslu na jazde i masz. Jedna opcja, to zsiasc i miec nadzeje ze jutro bedzie lepszy dzien. A druga to jest podjac jakies dzialania. Znalesc/zmienic trenera, zmienic dyscypline, zmienic stajnie, konia w koncu. 
Jeżeli w tym momencie na prawdę przebywanie z koniem i jeżdżenie nie sprawia Wam przyjemności, ale nie chcecie sprzedawać swojego konia to wyślijcie go gdzieś na łąki. Koń nie straci nic poza kondycją sportowca o ile taką ma, a Wam da to czas na zastanowienie się nad swoim życiem, spróbowaniem czegoś innego i wtedy zobaczycie czy jednak tęsknicie czy "nowe" życie bardziej Wam odpowiada. Nic na siłę. Taki odpoczynek może na prawdę dużo dać.

Ja kiedyś byłam typową dziewczynką która poza końmi i stajnią świata nie widzi. Przeszło mi po wypadku z koniem. Przez rok bałam się koni i nie jeździłam do stajni. W końcu zaczęłam trochę tęsknić, znowu marzyć o swoim koniku, kupowaniu dla niego dereczek i innych dupereli :P Wróciłam do jeździectwa i choć nie sprawia mi to aż takiej frajdy jak kiedyś to jednak lubię parę razy w tygodniu pojechać do stajni i oderwać się od kłopotów dnia codziennego 😉
jestem pasjonatką, już nie fanatyczką i tak jest lepiej  😅
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
20 listopada 2011 15:56
...dla mnie listopad jest takim trochę rozstaniem z jeździectwem - co prawda chwilowym,ale już mnie nosi i ledwo to wytrzymuję...
kilka spraw się nałożyło - głównie nasza mieszkaniowa przeprowadzka i związany z nią remont,a w zasadzie wykończenie...przeprowadzka się lekko opóźnia,a koń już w nowym miejscu (5 minut od nowego domu) - my nadal w starym.... w ciągu tego miesiąca siedziałam na koniu 4 czy może 5 razy i chyba przez to mam permanentnego pms'a  😵 wiem,że koń ma dobrze,ma nadal zapewniony ruch i trening,ale źle mi,nie mam czasu wsiadać...
jeżdżę i do starej i do nowej stajni towarzysko,na przysłowiowego "papieroska" ale to nie to samo  🙄
a jak już mam okazję,to nagle wolę ten wolny czas wykorzystać na pojechanie do budowlanego marketu  😵

praca też mi nie pomaga,bo jeszcze przez tydzień siedzę w swojej spółce matce i poziom mojego pms sięga zenitu....
ehh,musiałam się pożalić  🤣 🤔wirek:
Nawet na poważnie nie zaczynając kończę. Postanowiłam sprzedać rzeczy. Jeśli kiedyś do tego wrócę to na nowo kupię. Na razie nie jest to możliwe.
Nie jeżdżę już od kilku miesięcy, ba nawet w stajni się nie pojawiłam od dzierżawy.
Znalazłam inne miejsce, inną pasję. I bardziej mi pasuje aniżeli koński światek. Tak po prostu wyszło 🙂

I nie tęskno mi do powrotu. Nawet nie wiem czy wrócę.


to co robisz na tym forum?  🤣
Nie ma za bardzo nic do dodania, ale chciała bym się podzielić z kimś moimi smutkami i rozterkami.
Od 2 miesięcy praktycznie nie wsiadam na konia. Powoli kończe z jeździectwem, ale widzę, że u mnie będzie to proces długotrwały i bolesny. Wchodzę na rv, co chwila wracam myślami do koni, oglądam filmiki z konńmi, czytam o koniach, nawet na kurs z lonżowania się zapisalam, chociaż nie wiem po co.  Jeszcze mogę wsiąść, pojechac do stajni, pomiziać zwierzaki, ale nie widzę w tym sensu bo od Stycznia na dłuższy okres czasu muszę zrezygnować z jeździectwa.
I ogarnia mnie głębokie zniechęcanie i złość. Nie na to, że nie mogę jeździć, ale na to, że jestem tak potwornie uzależniona od koni i nie mogę się tak ot po prostu wyrwać i przestawić na inne hobby. 
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się