Koniec z jeździectwem?

incognito   W życiu należy postępować w zgodzie ze sobą.
11 czerwca 2013 10:43
Ja miałam takie dni, że bez konia było mi źle, potem wręcz szczęśliwie, potem znów źle, potem dzierżawy było ok-przestój-bardzooo źle, bo akurat wtedy miałam parcie na jazdę. Czasem tydzień nawet dwa bez jazdy robią mi dobrze, ale później jak wsiadam i mam super jazdę pod okiem kogoś z dołu, leje się ze mnie pot, a do tego mam pochwały to obrastam w piórka i cieszę się, że taka forma sportu czy jak kto woli hobby, rekreacji czy jakkolwiek by tego nie nazwać zawsze gdzieś tam ze mną jest🙂 Nie mam mega parcia na np. zawody, ale jakieś niskie klasy czy towarzyskie dla przyjemności z wielka chęcią i do tego dążę. Lubię też łyżwy, rower, spacery po górach itp. ale to nie jest to samo co konie, obcowanie z żywym zwierzęciem i dążenie do osiągnięcia jak najlepszego porozumienia. Jednak rozumiem osoby, które podjęły decyzje o rezygnacji lub też los je do tego zmusił.

Pauli-jeżeli czujesz, że chcesz to staraj się początkowo od czasu do czasu żeby chociażby sprawdzić czy to nie tylko sentymenty 😉
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
11 czerwca 2013 10:54
Sentyment jest i będzie, to pewne, ja się tylko obawiam, czy będę umiała czerpać radość z jazdy na obcych koniach po tym, jak przez ostatnich kilka lat mojego jeździectwa miałam konie na wyłączność...
Bezcelowe wożenie tyłka po szkółkach z pewnością nie jest tym, czego chcę, więc jeśli powrót do koni to tak, żeby się rozwijać i czegoś uczyć, inaczej tego nie widzę.
incognito   W życiu należy postępować w zgodzie ze sobą.
11 czerwca 2013 11:14
Wiem, że jak się czegoś bardzo chce to zawsze można, ale to wymaga poświęceń, wyrzeczeń. Nie mniej jednak trzymam kciuki jeżeli zdecydujesz się wrócić na dobre do jeździectwa :kwiatek:
Pauli rozumiem doskonale 😉 może jakaś dzierżawa fajnego konia?

Ja miałam niedawno taki czas, że byłam praktycznie 100% zdecydowana na rzucenie tego wszystkiego w pi..u, w międzyczasie skręciłam kolano, co mnie juz totalnie zdołowało. Właścicielka konia postanowiła zmienić stajnię i wiecie co? To był strzał w dziesiatkę! Koń się opala pół dnia na pastwisku, jest przeszczęśliwy, jest dużo mniej ludzi, nie ma rekreacji - taka sielanka. A do tego i plac i hala z super podłożem no i świetna opieka. I jakoś entuzjazm mi wrócił, już nie mogę doczekać się kiedy wsiądę.
Czasami przydaje się zmiana klimatów  🙂
Ja właśnie jestem na etapie podejmowania decyzji o czasowej rezygnacji z jeździectwa (a jeżdżę dopiero czwarty rok). Pomijając fakt, że niestety jestem po wypadku i póki co jestem wykluczona z czynnego uprawiania tego sportu (bardziej jednak skłaniałabym się nazwać to w moim przypadku rekreacją, bo konia nie mam, a jazdy w szkółce niestety już niczego więcej mnie nie nauczą), to jestem zmuszona na pewien okres zawiesić swoją "działalność" w jeździeckim świecie.
Na początku byłam strasznie zachłyśnięta jazdą, skokami, sportem, rajdami, wyjazdami w teren, czy najzwyczajniej w świecie opieką nad końmi - wychodzenie na trawkę, spacerki w ręku, czyszczenie, kąpiele, pielęgnacja itp. Fajnie było. Cieszyłam się na każdy wyjazd do stajni. Zawsze znalazłam sobie jakieś zajęcie, nawet jak nie wsiadałam. Może inaczej by było gdybym wiedziała, że robię to na swoje konto, a nie czyjeś (w sensie szkółkowe).
Teraz, pomijając wypadek, jakoś nie mam takiego zapału. Przeszła mi ochota na jakiekolwiek zabiegi pielęgnacyjne, czy czyszczenie czegokolwiek ze stajennych rzeczy, jak widzę, jak nie szanuje się tego sprzętu i efektów mojej pracy, a i zwykłego "dziękuję" też jakoś ciężko usłyszeć od kogoś, kto tak naprawdę powinien zadbać o sprzęt dla własnych koni. I tak zawsze się znajdzie jakiś małolat którego można do tego wykorzystać. Ja niestety przestałam bawić się w służbę charytatywną. Przykro, ale nie bawi mnie to już, bo ludzie za bardzo zaczęli to wykorzystywać - w myśl przysłowia "dasz palec to będą chcieli całą rękę".
Jestem już u kresu przedostatniego roku studiów. To świadoma decyzja, że chcę teraz przerwać jeździectwo, a bardziej skupić się na tym, żeby poza uczelnią poszukać jakiegoś konstruktywnego zajęcia, żebym mogła jakieś doświadczenie chociaż zdobyć na rynku pracy, zanim zacznę szukać czegoś stałego. Na tyle na ile będzie mi stan zdrowia pozwalał, w wakacje jeszcze pojeżdżę - w końcu to moje ostatnie beztroskie wakacje. Od października, myślę, że wolę poświęcić ten rok (i może kolejnych kilka jeszcze) na coś, co da mi jakąś praktykę, abym mogła później pracować w pracy z godziwymi zarobkami z których będę mogła część odłożyć na swojego wymarzonego konia.
Wiem, że kiedyś wrócę do jeździectwa, ale dopiero jak się uniezależnię finansowo i dopiero wtedy, kiedy kupię własnego kopytnego, z którym razem będziemy mogli się rozwijać. Nie chcę wracać do rekreacji, ani do szkółki. O dłuższej dzierżawie też myślałam, żeby w razie czego mieć alternatywę, ale chyba jednak poczekam.
Chyba nie jest mi z tym jakoś szczególnie ciężko, bo i tak nie będzie na to zbyt wiele czasu. Tylko mam wrażenie, że jeszcze do mnie to nie dociera, bo wciąż przeglądam internetowe sklepy jeździeckie, zamawiam sobie rzeczy... no ale jak nie teraz, to przyda się na zaś.
Dla mnie chyba nadszedł moment końca jeździectwa, choć chyba mojego przypadku nie można nazwać jeździectwem. Ponieważ moja kuzynka zaczęła jeździć na hipoterapię, załapałam się na transport i odnowienie umiejętności jeździeckich. Wsiadłam na konia po kilkuletniej przerwie (jako mała dziewczynka jeździłam rok czy dwa) i od września spędzałam z końmi czas naprawdę maleńki, bo godzinę tygodniowo. Czasem dręczyłam się, że tak niewiele, ale naprawdę nie mam możliwości częściej ze względu na dojazdy i silną alergię na końską sierść. Bodajże w listopadzie spadłam ze swojego najukochańszego konia i zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem, wykryto mi wycofaną lordozę szyjną, właściwie nawet kifozę, później niestabilność na wysokości C4, od lat miałam niewielką skoliozę, i właśnie wróciłam z pobytu w szpitalu na rehabilitacji. Lekarz nie wypisał mi zgody na dalszą jazdę. Tonem "raczej nie" dodał, że może po rezonansie magnetycznym (pewnie we wrześniu) zastanowi się znowu.
I wtedy zdałam sobie sprawę, że nie chcę tego końca, że kocham konie, szczególnie mojego pieszczocha, że nie chcę tracić z nimi kontaktu. Nie wiem, co mam robić. Kiedy zdałam sobie sprawę, że jutro sobota, a w soboty zwykle jeździłam, wybuchnęłam takim rykiem, że nikt nie mógł mnie uspokoić i nie chciałam zdradzić powodu rodzicom, którzy uważają jazdę, nawet rekreacyjną, za niebezpieczną i nie mogą zrozumieć mojej miłości do koni.
Pewnie dalej będę jeździć z kuzynką, jeśli uda mi się to wynegocjować, na pół godziny. Tylko nie wiem, jak zniosę głaskanie Amigo ze świadomością, że już na niego nie wsiądę.
Pauli   Święty bałagan, błogosławiony zamęt...
17 czerwca 2013 18:46
kolebka
Sporo nad tym myślałam swego czasu... tym, koronnym argumentem przeciwko jest fakt, że w każdej chwili mogę tego konia stracić, praktycznie z dnia na dzień. Obawiam się, że nie poradziłabym sobie z taką sytuacją kolejny raz.
Póki co jestem uziemiona finansowo, więc nie mam możliwości podjąć bardziej konkretnych działań, ale czuję że jeśli będę miała okazję, to zrobię wszystko, żeby z niej skorzystać.

Bardzo fajnie Ci się ułożyło, grunt to zachować radość z tego co się robi, a jeśli jesteś w układzie, który całkowicie Ci odpowiada, to jeszcze lepiej 😉
Może nie całkiem w temacie, ale lepszego miejsca dla refleksji nie znajduję.
Oglądałam nieco relacji z CSIO. Jeździectwo sportowe to straszna, długoletnia harówa.
Jedzie sobie człowiek (zagramaniczny), mój mąż mówi: "O, tego uczyłem jeździć, razem z matką się szkolił". O.K. Ale to było 20+ lat temu, a to jest jeździec nadal uznawany za młodego - w zasadzie chyba jeden z pierwszych sukcesów odniósł (był dość wysoko w GP). Jadą "nasi". Komentator: "To młodziutki jeździec, ma tylko 25 lat". Tak, i jeździ od ca 5 roku życia. Zawody niemal tydzień w tydzień. I jest "początkujący". Potem jedzie dwóch wyśmienitych jeźdźców (naprawdę ich cenię) i... robią szkolne błędy (z jednej strony pocieszające, że każdemu się zdarza, z drugiej strony zgroza, że wyjadaczom TEŻ się zdarza). No dobra - młode konie, ale błędy były Jeźdźców - "juniorskie".
Idzie się załamać. To ile lat trzeba jeździć i harować, jakie pieniądze władować, żeby "to" zaczęło mieć ręce i nogi? W innych sportach: trochę talentu, dużo ciężkiej pracy, trochę szczęścia i... kilka lat i może być top. A w jeździectwie?

W dodatku strasznie ciężko uzasadnić racjonalność całej "imprezy", równie dobrze hazardzista mógłby przekonywać, że kasyno to racjonalny sposób zarabiania na życie, rozwijający człowieka i w ogóle. I jaką kasę można ugrać! 🙁
.
madmaddie   Życie to jednak strata jest
11 sierpnia 2013 20:57
ja od czerwca 2012 nie siedziałam na koniu, ale w stajni jestem co tydzień.
ostatnio myślałam, czy by nie wsiąść, ale z drugiej strony, śniło mi się, że miałam jechać w teren i tak się zestresowałam, że się obudziłam  😁
A.   master of sarcasm :]
11 sierpnia 2013 22:15
Zacznę znowu jeździć jak już się przeniosę na Podlasie. Wsadzę tyłek na jedną z moich spokojnych szkap, najprawdopodobniej na ogiera (bo reszta wiecznie źrebna 😉) i sobie pojeżdżę lasami, polami...  💃
Vanilka, ciekawie sie to czyta, bo jesteśmy w podobnym wieku, a więc i niektóre przeżycia mamy zbliżone (jeśli mogę tak powiedzieć) 😉 konia mam od czasów gimnazjum. I o ile w sytuacjach spontanicznych pomyslow koń faktycznie jest zobowiązaniem, co w młodym wieku jest upierdliwe 😀 bo by sie chciało z dnia na dzień bezkarnie wyjechać na koniec swiata (w końcu teraz jest czas na takie rzeczy 😉), o tyle w życiu codziennym 'nieznosnej rutyny' nie odczułam w ogóle.
I nie wyobrażam sobie rzucić - zawiesić jezdziectwo jako takie ok, na czas studiów zdecydowanie, przy milionie planów, jakie mam na nadchodzące lata, każda inna decyzja byłaby bez sensu. Na szczęście mam zaufana stajnię, gdzie mogę kobyle wstawić na 5, 10, 15 lat i nie zawracać sobie głowy jej stanem w ogóle.
konie jednak wpłynęły na moje życie, zredefiniowaly większość rzeczy, od wymarzonego kierunku studiów zaczynając, na wymarzonej wizji emerytury kończąc  😉 i mam wrażenie, ze niezależnie od tego, jak sie potoczy ten mój los, to zawsze będę dazyla do tego, żeby jakiś tam kontakt z tymi zwierzakami mieć. odroczyć to wszystko na jakiś czas byłabym w stanie - ale z jasno ustalona data powrotu  😀 a zrezygnować ze slowami 'moze kiedyś' zdecydowanie nie 😉
Z tym, ze ja mam duże wsparcie ze strony rodziny, także finansowe. I to na pewno ma spory wpływ.
Oczywiście w żaden sposób nie oceniam Twojej decydzji :kwiatek: wrecz przeciwnie, podziwiam, ze miałas odwagę zerwać z czymś, co nie sprawiało ci przyjemności, i to tak śmiało. ja bym sie czaila 😉
mils   ig: milen.ju
31 sierpnia 2013 21:57
Chyba przyszedł czas i na mnie... Od samego początku mojego jeździectwa było ciężko, ale teraz... Każda współdzierżawa kończy się w tempie ekspresowym, na pełną mnie nie stać... Nie wiem dlaczego, jakoś nie sprawia mi radości jeżdżenie dla samej siebie kilka razy w tygodniu czy w tereny, próbowałam, ale nie wychodzi. Dopiero, gdy mam treningi i czuję, że robię "coś" jeździecko odżywam. Do tego wieczne kłótnie w domu, napięta atmosfera, gdy tylko ktoś wspomni o koniach. Na chwilę obecną chyba lepiej będzie to zostawić, skupić się na nauce i poprawie relacji w domu... Postanowiłam, że jeśli będę mogła to wrócę. Choć wiem, że ambicje na jakikolwiek mniejszy czy większy sport lub "sport" mogę porzucić... 🙁 Ciężko jest bardzo, ale czasami chyba trzeba po prostu spojrzeć na wszystko obiektywnie...
mils podsuwam Ci Twój własny podpis - póki walczysz jesteś zwycięzcą. Jeśli Ci zależy na treningach to może spróbuj znaleźć taką możliwość, jeśli nie za kasę to za pracę? Może bierz trening raz na jakiś czas a w międzyczasie szlifuj to co Ci zada trener?
vanille nie mam gdzie ani na czym szlifować tego, co zada mi trener niestety. Wszystkie możliwości jeżdżenia jakiegokolwiek za pracę już przerobiłam - niestety skończyło się to moimi problemami zdrowotnymi, z którymi bujałam się bardzo długo. Razem z trenerem szukamy i szukamy, ale nic nie ma. Myślę zresztą, że taka przerwa mi się przyda. Odpocznę przede wszystkim psychicznie, to na pewno dobrze mi zrobi. Zobaczymy czy będzie mi dane wrócić. Ale w tej sytuacji... To na razie najlepsze wyjście.
mils to prawda, przerwa czasem dobrze robi. Mimo to życzę szybkiego i udanego powrotu!
.
(...)
Moja decyzja jest decyzją słabego człowieka i ja o tym wiem, pogodziłam się z tym, tak czy inaczej 🙂

Słabego? Z pewnością nie. To mądra decyzja i bardzo w porę. Jestem o tym przekonana. Na RV zaglądaj, co?  :kwiatek:
Vanilka, a jak zechcesz wsiąść to zapraszam do mnie 🙂
a ja dalej odpoczywam jeździecko 🙂 przedwczoraj jak byłam na zawodach mój R zapytał się "I co tęsknisz za końmi?" to odpowiedziałam, że troche tak ale nie na tyle, żeby mieć motywacje, aby przyjechać do stajni i iść na jazde. Czasem mam ochotę zadzwonić do jakiejś stajni aby umówić się na jazde, ale szybko ta ochota mija.
Być może te wypalenie spowodowane jest tym, że jako 17 latka dostałam swojego konia. Wymarzonego ale trudnego. I przez 5 lat się z nim męczyłam sama bo nie miałam nikogo kto mi pomoże z jego agresją. dopiero ostatni ok rok razem, znalazłam osobę, która u nas w okolicy zajmuje się naturalem i troche pomogła, ale to było zdecydowanie za krótko aby rozwiązać nasz problem. Po śmierci Andiamo jeździłam krótko w jednej stajni ale to nie było to. Ja jednak jeźdzać parenascie lat chce coś umieć, a moje umiejętności są takie że potrafie w każdej (no prawie każdej) sytuacji utrzymać się na koniu, i jakieś tam wskazówki dać innym. I to wszystko. Chciałabym bardzo trafić do jakiejś fajne stajni, gdzie trener nauczy mnie nie tylko jeździć ale także patrzać z ziemi co należy zrobić w danej chwili.
W końcu od dłuższego czasu zalogowałam się na forum i od razu przywiało mnie do tego wątku. Byłam zmuszona sprzedać mojego kochanego łobuza. Już jakiś czas temu, bo w grudniu, taki o prezent na gwiazdkę. Trochę żałuję i tęsknię niesamowicie, ale teraz wiem, że nie mogłam postąpić inaczej. Zaczynam studia, ledwo będę mogła siebie utrzymać, nie mówiąc już o koniu.
Po tym jak Miś odjechał miałam bardzo przygnębiający okres. Od jeździectwa odcięłam się całkowicie, aż do teraz. Po 9 miesiącach, pod wpływem impulsu wczoraj wsiadłam w samochód i pojechałam pooglądać zawody w pobliskiej stajni. Spotkałam kilku znajomych, poprzeżywałam każdy przejazd i poczułam taką dziwną pustkę. Coś mnie zaczęło ciągnąć z powrotem do jeździectwa. Jestem na etapie poszukiwania jakiejś stajni i 'finansowego planowania'  🤔
Tyle osób próbuje skończyć z jeździectwem, a ja właśnie do niego wracam. Przewrotne 😉. Moja prawie 3 letnia przerwa z początku nie miała być tak długa. Rozstałam się z moim koniem i liczyłam na to, że w niedługim czasie coś wydzierżawię. Generalnie poradzę sobie. Nie stało się jednak tak. Moim odwiecznym problemem były wygórowane ambicje+ bardzo częsty strach. Z czasem jazda do stajni to był najczęściej obowiązek, bo koń kulawy, bo trzeba go ruszyć, bo trzeba go wyczyścić. Nie miałam ochoty wsiadać ani na jego ani na żadnego innego konia. Postanowiłam dać sobie trochę przerwy, aby zobaczyć jak zmieni się moje nastawienie. Kto by się spodziewał, że przedłuży się ona aż tak  🙄 Jednakże parę tyg. temu nagle poczułam, że to już czas najwyższy na powrót. Konie od dłuższego czasu śniły mi się po nocach, przeglądałam końskie strony (często również revoltę), poza tym wróciłam do gry w Horwse, czyżby zapowiedź? 😉 Planowałam wrócić za rok, dwa, na pewno nie teraz. Ale jednak poczułam się pewna mojej decyzji i uczucie, gdy po tej przerwie znalazłam się w siodle było cudowne. Znowu odzyskałam radość i nie mogę doczekać się aż ponownie wsiądę na konia...Gdyby nie te zakwasy  😁 Czasem chyba taka przerwa jest dobra, aby zrozumieć czym tak naprawdę jest jeździectwo i aby przypomnieć sobie jak to było kiedyś, kiedy było całkowitą przyjemnością 😉.
Dementek   ,,On zmienił mnie..."
03 grudnia 2013 16:15
Chyba zrezygnuję z jeździectwa na jakiś czas. Zniechęciło mnie wożenie na placu czterech liter na koniu, od którego nic się nie uczę i którego nic nie nauczę. Nikt nie obserwuje, jak jeżdżę i nie zwraca mi uwagi na błędy, jakie popełniam, a po jeździe widzę, że miałam źle ustawione nogi, że nogi miałam wywalone na zewnątrz, zamiast mieć skierowane do konia. Nie stać mnie na jeżdżenie do stajni z instruktorem, żeby się podszkolić.
Pozostanę w kontakcie z końmi, ale raczej będzie się to ograniczać do czyszczenia koni, ewentualnie przelonżowania (nie mam już chęci użerać się z jedną klaczą). W sumie już jak miałam swojego konia (dostałam go po trzech latach jeżdżenia) to stwierdziłam, że więcej radości daje mi samo przebywanie z nim niż wożenie czterech liter. Dziś byłam u koni-emerytów, żeby je wyczyścić i było mi miło, jak rżały i zaciekawione wystawiały łby z boksów.
Może jak znajdę pracę to zdecyduję się na powrót do jeżdżenia konno. Na razie muszę się sama pozbierać.
Teraz znów czas na mnie.
Nie miałam żadnego treningu od września 2011r. Swoją przygodę zakończyłam startem w MPMK 5 latkiem.
Potem studia, kontuzja, moje desperackie próby powrotu do jeździectwa, praca na etat, kredyt, mieszkanie, mąż, rodzina, kolejne studia.
I kolejna desperacka próba- zaźrebienie Parisy, myślałam, ze w ciągu 1,5 roku wszystko się zmieni, będę miała lepszą pracę, mąż zaakceptuje konie.
Minął czas, a ja dalej nie jestem w stanie utrzymać konia, nie mam czasu jeździć regularnie do stajni.
Niedawno zauważyłam, że straciłam zapał. Nie widzę sensu. Nigdy dobrze nie jeździłam, nie potrafiłam robić postępów. Chyba już nie mam siły, żeby poświęcić wszystko, by znów móc jeździć.
Cholernie tęsknię za końmi, płakać mi się chce jak widzę moje ukochane zakurzone siodło. Ale po co znów się ścierać, żeby znów cierpieć?
To najwyższy czas żeby sprzedać konia.
Rtk jesteśmy w podobnej sytuacji, tylko ty i tak zaszłaś dużo dalej niż ja.

Ja dalej wierzę, że wszystko się ułoży. U ciebie też  :kwiatek: Złapiesz w końcu rytm, wiatr w żagle czy jak to się tam mówi. Może teraz nie ma super klarownych perspektyw, ale w każdej chwili mogą się pojawić, życie jest przewrotne 🙂 Tak samo jak ja, dość szybko wskoczyłaś w dorosłość a utrzymanie konia to ciężka sprawa. Mąż nie akceptuje twojej pasji? Przecież pasja była pierwsza! Musi ją zaakceptować - nie ma wyjścia 🙂

Ja znów jestem bez konia na stałe, jestem sfrustrowana i rozchwiana do granic możliwości z tego powodu. Moje dwie prace w jakiś sposób zaspokajają potrzebę siedzenia w temacie okołostajennym, ale to nie to samo co intensywne treningi 6 razy w tygodniu i odczuwalny progres. Ale wiem że wszystko wróci na swoje miejsce, czyli przede wszystkim - dupa w siodło 🙂
rtk - zastanów się jeszcze 3 razy. Ja już dawno z tym skończyłam, a nadal trochę nie mogę się z tym pogodzić. Zwłaszcza jak jadę do znajomej, sportowej stajni i wszyscy tak super jeżdżą, robią postępy, wygrywają, odnoszą sukcesy... Po prostu zaczęłam nie w tym miejscu i czasie. Mam do siebie żal, że nie zmieniłam stajni, nie zaczęłam jeździć poważniej. Może teraz i ja bym odnosiła sukcesy. No, ale cóż. Widocznie to nie moje przeznaczenie. Pocieszam się robieniem zdjęć 'końskich'.
rtk, tak po prostu wygląda dorosłe życie. I każdy z nas ma tak samo. Nic takiego niesamowitego się w Twoim życiu nie dzieje - codzienność. Skoro jazda konna nie jest twoim sposobem na zarabianie pieniędzy tylko hobby to zamiast się umartwiać ciesz się z tego co masz. Z tych chwil, które masz i możesz Ritkowi poświęcić. Parisa jest młoda, możesz ją sprzedać, zostawić tam gdzie jest albo wydzierżawić. Ritek ma emeryturę i możesz sobie przyjeżdżać raz na jakiś czas i wsiadać w teren. W ogóle nie widzę problemu. Jak już znajdziesz czas i ochotę na rozwój to o ile nie sprzedasz Parisy to też będziesz mieć możliwość rozwoju razem z nią. W życiu można mieć wszystko - pod warunkiem, że jest się dzieckiem Kulczyka albo innego Sołowowa. Choć podejrzewam, że nawet ich dzieci nie mają wszystkiego ot tak. Zrezygnować jest najłatwiej. Trudniej się odnaleźć w dorosłym życiu i poukładać je tak aby się żyło, a nie wegetowało. Ale to oczywiście twój wybór. Pamiętaj tylko, że jak każdy - niesie konsekwencje. Czasem trudniejsze do przewidzenia, niż się z początku myślało.
Ja z kolei zostawiłam jeździectwo już jakiś czas temu. Od ponad roku nie wsiadam wogóle. Konia mam i nie zamierzam się go pozbywać, bo jest ze mną od ponad 17 lat, w tym roku ledwo udało się go uratować podczas operacji kolki i nie mogłabym go nigdy sprzedać. Ale mam szczęście w postaci rodzinnej stadniny, gdzie może sobie mieszkać do końca swoich dni.
Ale ja już nie chcę jeździć, wręcz czuję się lepiej nie mając takiego obciążenia w postaci konieczności ruszenia konia. Chyba już w życiu się dostatecznie dużo najeździłam, bywało po 4-5 koni dziennie przez wiele lat.
Teraz zaczęłam nowe życie, bez koni, wreszcie mogę robić coś innego, poświęcić się cudownej pracy. A konia kocham ponad życie i wiem, że lepiej mu nie będzie.
Czuję ulgę nie musząc jeździć, choć kocham spędzać czas z moim rudym 💘
ja mam trochę podobnie ale podejrzewam że to przez brak towarzystwa, zaczęłam traktować to jak obowiązek, a obecnie znalazłam dzierżawce i prawie w ogóle już nie jeżdzę.
Ja pragnę jeździć konno, ale dla mnie jazda to święto, jeżdżę może ze dwa razy na rok? Nie licząc samowolki na "moim koniu" gdzie nikt nie pilnuje, wiem, że to źle, mogę utrwalić sobie jakieś błędy ale... Mnie zwyczajnie nie stać na jazdy  🙁 Chciałabym nigdy nie poznać jeździectwa, a tak muszę wszystkim zazdrościć, dzień w dzień... Jeszcze trzy lata do pełnoletności, znajdę sobie jakąś dorywczą pracę i może wydzierżawię konia? Byłoby to spełnienie moich marzeń...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się