Niby jest lepiej po wizycie weta, ale za chwilę ma być podjęta decyzja czy nie wiozą go do kliniki.Niech wiozą, w kilnice też można leczyć zachowawczo, nie trzeba od razu kroić.
Opowiem Wam, jak ta kolka nasza wyglądała, bo jestem już w stanie.
Zaczęło się po zawodach towarzyskich u nas w stajni jakoś po południu, położył się patrzył na boki. Wezwaliśmy lekarza, standardowe leki, wszystko przeszło. Rano telefon - on się znowu chyba nieswojo czuje, przyjeżdżaj. Czasami grzebnął nogą, czasami spojrzał na brzuch. Nie było żadnego tarzania, rzucania się na ziemie. Dodatkowo wypróżniał się - robił i kupę i siku zupełnie normalnie przez cały okres tego złego samopoczucia. Nie było ani przez chwile zachowania, które mogłabym określić jako ostra, czy chociażby typowa kolka. Po kilku godzinach od momentu, w którym przestały działać leki podane drugiego dnia, czyli w niedziele widziałam już, że znowu stracił humor. Gdybym w tym momencie zdecydowała się na wyjazd do kliniki - myślę, ze szanse miałabym ogromne. Niestety, podjęliśmy decyzję, że robimy sondę. Zrobiliśmy, pochodził trochę stępem, po kilkudziesieciu minutach bryknął - i od tego wydarzenia, wszystko zaczęło się sypać. Tętno 100, oddechy też grubo ponad normę. Stan krytyczny, kroplówka, klinika. Za późno - pęknięta okrężnica.
To był cudowny koń, jeździłam na nim od sierpnia, kupiłam go dwa miesiące temu. Specyficzny, ciągle mający przejawy, że chyba jest na torze i może warto sprawdzić, czy to dobry moment na podkręcenie tempa, ale poza tym bystry, łapiący szybko nowe rzeczy. Szalenie odważny - nie bał się absolutnie niczego i nigdzie. Miał trzy bardzo dobre chody, bardzo obszerny i swobodny stęp, elastyczny, bardzo dobry kłus i ekstra galop z genialną pracą zadu. Był też bardzo kontaktowy - widać było, że kiedy udało mu się zrobić trudniejsze ćwiczenie i go pochwaliłam, cały aż puchnął z dumy i zawsze wtedy parskał. No i jak na ogiera bardzo grzeczny, moi niekońscy znajomi, przyjeżdżający do stajni, mogli go bez problemy wyczyścić, przeprowadzić gdzieś, czy przytrzymać i popilnować, no tylko przesuwać jaśnie pana nie można było, bo nie lubił i dociąganie popręgu tez było nieprzyjemnym doznaniem. A jak zaczęłam dawać cukier na przywitanie, to potem nie byłam w stanie wejść do boksu bez tego cukru, bo dla Pana Konia to było nie-do-pomyślenia, że mogę cukru nie mieć nagle.