Potwór w rodzinie

Halo to byla odpowiedz na moj post ? Jesli tak, to ja juz podziekuje, nie mam wiecej pytan.
Halo co cię ugryzło? 🙂

Frustracja, złość, żal, rozczarowanie, smutek - nieprzyjemne, ale nieuniknione. Tyke w temacie 🙂 po co zaraz wyjeżdżać o ćpaniu i prochach? Samoumartwianie też nie jest ok.
Kurcze, a taki był ciekawy wątek. Kazdy sie powyzalał, podzielił przemyśleniami, a teraz zaczęła sie wiwisekcja i wchodzenie w głąb. Jakiś emocjonalny bełkot sie robi.
Ja za prosty człowiek na to jestem. Chce rano wstać, iść do roboty a po robocie uwalić sie na kanapie i grać w kulki.
I zeby w międzyczasie nikt mi d. nie truł. Nie wyzywał, nie przezywał, nie pastwił sie.
proste jak budowa cepa
sanna, oczywiście, że na twój. Ciągle nie mam odpowiedzi. Jakim cudem nazywacie emocje "złymi"? "Ładne", "brzydkie" - to kategorie estetyczne. "Dobre", "złe" - MORALNE. Co ma moralność do emocji? Totalne mylenie pojęć. Moralność dotyczy postępowania. "Złe" emocje mogłabym zrozumieć wyłącznie jako te, w danej osobie, które prowadzą ją do szkodliwego postępowania. Szkodliwego dla innych lub dla niej samej. O ile ta osoba jest... bezwolna. O ile staje się łupem tych emocji. Jeśli jakakolwiek terapia ma prowadzić do takiego pomieszania w głowie, pomieszania pojęć - to serdecznie podziękuję za taka terapię. Odczuwam silną ZŁOŚĆ i jestem skłonna do działań AGRESYWNYCH. Wobec ludzi wmawiających innym takie głupoty jak "złe" emocje. Ludziom, o których mają się troszczyć.
kajpo nieprzyjemne, nieuniknione - nie znaczy - złe. Nie mówcie, że "to tylko słowa". Słowa = pojęcia. Naprawdę blisko do świata, w którym "dobry" znaczy "przyjemny".  A to nie tak.
Sanna, bólu też nikt nie chce czuć, ale jakby go nie było, ciało by nie wiedziało, że ogień szkodzi, zbytni nacisk szkodzi, za dużo zimna szkodzi, przerwanie tkanki szkodzi itd. Nie chce się czuć bólu - ale on w sumie nie jest zły... Nie może być zły, skoro jest niezbędny.

Tzn. ja widzę wyjątki: jest taki ból, który nie niesie informacji. Neurologiczny na przykład albo fantomowy. O, to byłby zły ból.

Ale czy to się da przełożyć na emocje to już nie wiem. Czy są jakieś "wynaturzone" przejawy emocji. Pewnie są? To by może były patologie, choroby psychiczne?
Ale czy to się da przełożyć na emocje to już nie wiem. Czy są jakieś "wynaturzone" przejawy emocji. Pewnie są? To by może były patologie, choroby psychiczne?

Depresja? Mania? Fobie? To by było to o czym myślisz? 😉
Teodora, ale czy Ty doczytalas o co mi chodzilo w moim poscie? Ja napisalam o roznicy pomiedzy dobrymi a zlymi emocjami, a Ty mi wyjasniasz koniecznosc istnienia bolu fizjologicznego..  🙄 Ja to naprawde rozumiem, studia biologiczne skonczylam.. ;-) Tak samo rownie dobrze wiem, ze smierc istnieje, juz zmierzylam sie ze starta najblizszych, ale to, ze wiem, nie oznacza, ze nie bede rozpaczala gdy spotka mnie znowu cos takiego. I nie bede wyjatkiem na tej planecie. Rozpaczy tego typu oddaje sie kazda wrazliwa istota ludzka.
Halo, powiem tak, zawsze lubilam Ciebie czytac, bo pisalas madrze, fajne doswiadczenie przez Ciebie przemawialo. ale tymi ostatnimi 2 postami, to rozwalilas mnie.  🙄
Ja Ciebie wyslalam abys doswiadczyla emocji - zakladam, ze jestes do tego zdolna, chociaz juz taka pewna tego nie jestem - I nie jest to obraza, to spostrzezenie po przeczytaniu Twoich ostatnich wypowiedzi - a Ty wracasz do roztrzasania dlaczego emocje nazywamy tak a nie inaczej  🙄 Tak, nazywamy je, okreslamy jakims mianem wszystko co sie dzieje wokol nas, taka konsekwencja daru mowy i myslenia abstrakcyjnego. Zwierzeta odczuwaja emocje, zarowno i te dobre jaki te zle, i nie maja problem z odroznieniem jednych od drugich chociaz nie sklasyfikowaly ich i nie obdarzyly zadnym minem.
Dodo, kup se popcorn i zasiadz przed telewizorem. Mysle, ze wiele opowiesci z tego watku zostalo opowiedzianych po raz pierwszy, bo byly zbyt trudne, aby zmierzyc sie z nimi wczesniej. Ten watek otworzyl tame. Wiec nie laz tutaj w brudnych bucuiorach, prosze.
Ból nie jest niczym złym bo ostrzega.
Dla silnej jednostki będzie sygnałem, że coś nie gra.
Że człek się zapętlił, pogubił i przychodzi taki moment, że musi podnieśc głowę i powalczyc o siebie.
Problem w tym, że w wielu przypadkach ból prowdzi do samounicestwienia.
Kiedy staje się wszechobecny, jest tylko jedna droga aby przed nim się schronić.
Statystyki mówią że na każde 100 000 ludzi w Polsce przypada ok 17 samobójstw.
Myślę, że część z nich wynika z nieradzenia sobie z własnymi emocjami.
Na te 17 osób część ma depresję, choroby psychiczne czy pętla kredytowa w tym tych kilku, których życie po prostu boli.

A dusza potrafi boleć. Zaciskaja się stalowe obręcze wokół serca, żołądka i gardła.
To ból fizyczny, odczuwalny i przerazający. I żadnej nadziei.
Dla mnie to niezrozumiała rzecz, bo ja jestem z tych co bedą walczyć z potworami do końca.
Próbuję zrozumieć jak to jest, kiedy jedynym rozwiązaniem pozostaje rozstać się z bólem na zawsze.
Mnie ból doprowadzał na dno z którego zawsze można sie odbić.
Potwory pozbawiają umiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami
sanna, zlituj się! Na jakiej podstawie możesz sądzić, że nie odczuwam emocji? 🤣 Odczuwam - jak prawie cała ludzka populacja. Ja je tylko inaczej OGLĄDAM niż ty 😀 Ja je oglądam. Nie oceniam, nie wartościuję. Tak, niektórych wolałabym nie doznawać. Ale nie za każdą cenę. Gdyby przyczyny nie było - tak. Gdyby pies żył nadal w dobrym zdrowiu. Ale nie doznawać smutku po śmierci psa - nie chciałabym. Wolę doznawać. I wolę czuć gniew i skłaniać się ku agresji gdy ktoś próbuje katować dziecko - niż nie doznawać gniewu. Absolutnie żadnej emocji nie nazwę "złą". To są klocki. Niemal odruchy układu nerwowego. Jak klocki lego. Uważanie, że np. żółte są be a niebieskie cacy jest... infantylne. Ich wartość zależy od tego, co się z nimi/dzięki nim zrobi. Człowiek ma nie tylko serce ale i rozum. A to jakich pojęć używamy mówi bardzo dużo o tym, jak postrzegamy świat. Nie jesteś przypadkiem przesadnie... sentymentalna? 🙂
szemrana, sama napisałaś: tragedie płyną z nieradzenia sobie z emocjami. A emocje mogą sobie po prostu... być. Pojawiać się, dojrzewać, znikać. Nie muszą władać człowiekiem.
Tylko człowiek musi wiedzieć, że tak się da. I tak - pewien poziom odporności na ból bywa przydatny 🙁. Nadzieja jest zawsze. Taka cecha nadziei. Na tym polega to pojęcie. Nadzieja istnieje bez przesłanek. Najwyżej człowiek może jej nie mieć - nie dopuszczać do siebie nadziei, być odpornym na nadzieję, postrzegać sytuację jako beznadziejną. Gdy już ma nadzieję - jest bezpieczny.
Z emocjami to jest tak dziwnie. Kiedy są to są w całym wachlarzu. No, żeby odczuwać radość i wielkie bicie serca/euforię to trzeba w pakiecie brać rozpacz, lęk, złość. A potem, nie wiem czy z wiekiem, czy z jakimś wypaleniem, czy z czym- wszystko się wycisza.
No, pewnie nie wszystko, ale dużo. I jest taki spokój/obojętność. W sumie dobry. Tylko się czasem tęskni za dawnym przeżywaniem.
I być może w tej rozmowie spierają się osoby, będące na innych/różnych etapach.
We mnie jest tak w środku duszno, szaro i ciepło. I słyszę:
-Jaka ty jesteś spokojna.
I cieszę się, że jestem. Czasem tylko bym chciała się jakoś tak ..... ucieszyć/zezłościć. Ale tylko czasem.
Wczoraj, zupełnie nieoczekiwanie spotkałam oko w oko osobę, której bardzo nie lubiłam. Unikałam latami. Obawiałam się tego spotkania.
I.... nic. Po pierwsze jej nie rozpoznałam. Hi!Hi! A jak w jej oczach dostrzegłam złe iskry i się zorientowałam, to...nic. Ot, ktoś z przeszłości. Nikt.
Przypadkiem trafiłam na wątek.
Miałam Potwora od zawsze,tworzyłam bariery ochronne,własne światy-pomagało przetrwać.
Potwór krzywdził ale najbardziej skrzywdził po śmierci.
Opiszę,ale potrzebuję ochłonąć po przeczytaniu tych wszystkich trudnych wypowiedzi
Taniu, a może Ty jesteś bardzo grzeczną dorosłą dziewczynką? Tzn. może to dobrze, może to jest dorosłe i mądre. Może tak powinno być? Chociaż pewnie przynajmniej niektóry psycholog powie, że jak wycinasz ciemny koniec spektrum emocji, to i jasny koniec się traci. Czy tak jest? Czy to efekt odcinania się, czy zwykły proces rozwoju człowieka? Czy lepiej korzystać ze spokoju, czy dążyć do mitycznej pełni spektrum? Ja nie wiem  🙇 Byle Tobie służyło.


PS 1

A co do wcześniejszej wymiany zdań... Do pewnego stopnia odczuwanie emocji to jedno, a drugie, co się o tym myśli.  Trafiłam niedawno na ciekawą TED-pogadankę i teraz mi się przypomniała:

http://www.ted.com/talks/kelly_mcgonigal_how_to_make_stress_your_friend.html

W sumie sprowadza się do tego, jakie ma znaczenie, czy uważamy stres za "zły" czy nie. Stres to nie emocja, ale coś jest na rzeczy...

PS 2

Przypomniała mi się jeszcze taka rozmowa z Zimbardo o jego nowych książkach:

Ciekawa... To znaczy rozmowa ciekawa (w sieci widziałam też takie ponad godzinne filmy z Zimbardo na ten sam temat, ale jeszcze nie oglądałam). Książki też pewnie ciekawe. Może byłyby jakoś pożyteczne dla osób, które przeszły traumy ze swoimi potworami?
Na początek moje drogie Panie  😤 bez obrażania się i strzelania fochów. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę że ten temat teoretycznie powienien być mimo wszystko anonimowy. Mimo wszystko znacie się gdzieś na jakimś gruńcie zawodowym, jesteście zawodniczkami, hodowcami. Myślę że temat ma skłonić do reflekcji nad tym czy my jako ludzie zrobiliśmy wszystko żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Generalnie jest tak że potwór rodzi się i kształtuje przy swojej ofierze. Mnie bardziej interesowałby ten aspekt, co można zrobić żeby nie dopuścić do tego. Ale czasem jest tak że od małego hoduje się nieświadomie potwora.

Teraz z perspektywy czasu, podchodzę do swojej historii naukowo. Pozwala to rozłożyć na czynniki pierwsze wszystkie rzeczy które miały miejsce w domu. O dziwo to mnie bardzo podbudowało, podczas gdy ktoś inny. Będzie potrzebował wypłakać się i na tym koniec.

Chciałam jeszcze dopisać: w trakcie terapii, nie piję się alkoholu, czas trwania to 3 miesiące. Raz w tygodniu od 17 do 21.
Teo, jestem grzeczną osobą. I w sumie za wiele rzeczy podziwiam mojego Potwora. Za bystrość umysłu, za wielką siłę i odwagę, za bezkompromisowość. I żal mi go za samotność, smutek i to miotanie się. I pewnie zawsze potwora kochałam na ile dawał się kochać. I nie opuszczę teraz, kiedy jest bezsilny.
Tylko myślę, że wszystko mogło być inaczej. I ja bym nadal była grzeczna. A potwór byłby mamą.
I chyba ten wątek otwarłam, żeby się pożalić, spytać czy są inni/podobni. Ale też ku przestrodze. Może można coś zrobić, żeby się poukładało? U mnie już za późno. Ale, kto wie? Może ktoś sobie jakiś wniosek wyciągnie i coś zmieni?  :kwiatek:
Nie Taniu
nigdy nie jest za późno. Choćby na zmianę w sobie.
Jeśli w siebie uwierzysz- żadne złe słowo nie wyrządzi Ci już krzywdy.
I choćby Twój potwór mówił Ci rzeczy najpodlejsze to zawsze będziesz wiedziała, że to jego problem a nie Twój.
Bo Ty będziesz wiedziała, ze jesteś mądra, wrażliwa i piękna i to jest prawda o Tobie.  I że masz wady i że one też są fajnym dodatkiem do Ciebie.

Nigdy na to nie jest zbyt późno.
Bo opieka nad bezsilnym potworem to jedno, a drugie czy i co ten potwór może nam emocjonalnie zrobić.
dziekuje Wam za ten wątek :kwiatek:
szemrana Dokładnie. Dokładnie tak.
Wszystkim, których inni próbowali unieszczęśliwić życzę, żeby ten dzień nadszedł (o ile jeszcze nie nadszedł). Dzień zachwytu sobą dokładnie takim jakim się jest, ze wszystkimi bagażami - i z całą - przyszłością.

Przepraszam, ze jeszcze wrócę do tych emocji, ale chyba powinnam rozjaśnić o co mi chodziło. Są ludzie, którym emocje nie sprawiają kłopotów - no życie polega na emocjach w gruncie rzeczy - co tu roztrząsać. Nie miałam szczęścia należeć do tych wybranych. I podejrzewam, że mało kto z rozmówców w wątku. Długo trwało, żebym zaakceptowała własne emocje, a dopiero ich akceptacja sprawiła, że przestałam być na ich- emocji łasce 🙁 Nie jestem zimną rybą. Bardzo wręcz przeciwnie 🙁
Wolałabym (jeśli już) dzielić emocje na np. ciepłe i bolesne, duszące - jakoś tak. Określenia też odnoszące się do odczuwania - nie do etykietek z innej bajki.
Ruszyło mnie, gdy ktoś zaliczył... wstyd do "złych" emocji. No chwilka - wstyd to super emocja. Gdy JEST się czego wstydzić. A niszcząca - gdy nie ma czego. W świecie bez wstydu - bo "zły" - za nic bym żyć nie chciała. To byłby świat - Potworów 🙁.
Diakonka   Jestem matką trójki,jestem cholerną superwoman!
03 stycznia 2014 18:06
dziekuje Wam za ten wątek :kwiatek:


Ja tez.
Weszłam przypadkiem, nie ma teraz potwora w moim życiu, choć kiedyś tak mi sie wydawało. Ale kilka zdan o emocjach pomogło mi ułożyć w głowie pewne rzeczy.  :kwiatek:
Myślę że nie ma co się nad tym rozwarstwiać. Jesteśmy na forum, teoretycznie powinno się siedzieć w kółeczku i omawiać te sprawy pod kontrolą osoby która jest bezstronna. Można kontynuować wątek, dodając np linki do fajnych cytatów. Można do mnie zagadać na PRV jeśli ktoś jednak nie czuje się na siłach. Powiem wam jeszcze tylko co mi się zdarzyło podczas terapii.

Był Sylwester. Byłam w środku leczenia i miałam nie pić alkoholu. Niestety było fajnie, przyjaciele, dobrzy znajomi. Wypiłam tylko trzy drinki i przed oczami pojawił mi się ojciec... Teraz wiem że proces leczenia jest o wiele bardziej złożony niż możemy sobie tego wyobrazić. Teraz piję na imprezach i nie mam problemu żeby przestać, tak samo jestem na imprezie bez alkoholu i też nie mam problemu/ że nie ma alkoholu.
Przepraszam, ze jeszcze wrócę do tych emocji, ale chyba powinnam rozjaśnić o co mi chodziło. Są ludzie, którym emocje nie sprawiają kłopotów - no życie polega na emocjach w gruncie rzeczy - co tu roztrząsać. Nie miałam szczęścia należeć do tych wybranych. I podejrzewam, że mało kto z rozmówców w wątku. Długo trwało, żebym zaakceptowała własne emocje, a dopiero ich akceptacja sprawiła, że przestałam być na ich- emocji łasce 🙁 Nie jestem zimną rybą. Bardzo wręcz przeciwnie 🙁

Problem z akceptacja wlasnych emocji, wynikal z ich podzialu na "dobre" i "zle"?
busch   Mad god's blessing.
03 stycznia 2014 19:58
Ja chciałabym wrócić jeszcze do tej tezy, że osoby "po przejściach" są przez te przejścia zahartowane, silniejsze. Czy to nie jest trochę tak, że te osoby starają się być silne "nieadekwatnie", w sensie - nie pozwalają sobie na słabość nawet wtedy, gdy nie ma to żadnego uzasadnienia? Skoro za młodu były wychowywane w rodzinie, gdzie obowiązuje prawo dżungli i na pomoc nie można liczyć, to potem tej pomocy od nikogo nie oczekują. I mogą mieć wokół siebie osoby życzliwe, które pomogłyby, gdyby tylko wiedziały, że taka pomoc jest potrzebna - ale sami tej życzliwości nawet nie dostrzegają, bo mają takie wewnętrzne przekonania, że świat jest wrogi, a ludzie podli.

Bycie od czasu do czasu słabym też jest wyzwaniem dla niektórych  😉. Poprosić o coś drobnego, głupią przysługę, dzięki której siły są zaoszczędzone - i nie trzeba się tak często napinać, dowodzić swojej siły. Człowiek pogodzony ze sobą, lubiący siebie potrafi korzystać z pomocy, bo wie, że nawet jeśli "okaże słabość", to i tak ma przecież swoją wartość. Osoba, która czuje potrzebę nieustannie dowodzić swojej siły już tak łatwo o pomoc nie poprosi, bo przecież musi być silna - jak nie będzie, to podkopie jakieś swoje fundamenty chwiejnej samooceny.  Jak żyje się w ten sposób, to często ma się różne testy na siłę - bo znikąd pomocy  😉

W tym sensie osoby "po przejściach" rzeczywiście mogą mieć wrażenie, że są bardziej zahartowane od innych - dlatego, że ci inni nie rozumują zbyt często w kategorii siły i słabości, dzięki czemu nie czują potrzeby napinania muskułów  😉
Problem z akceptacja wlasnych emocji, wynikal z ich podzialu na "dobre" i "zle"?

Nie. Raczej z tego, że "wolałam" emocje niż dystans. Że żyłam emocjami. A świat? Tym gorzej dla świata 🙂

Ale już chyba rozumiem te dobre/złe emocje. W jednym kontekście. Co rujnuje i krzywdzi - jest złe. Co rozwija i wspiera/ratuje/pomaga - dobre. Proste.

Dla każdego kiedyś skrzywdzonego powinien nadejść dzień (lepiej szybciej niż później, ale w miarę) że przestanie roztrząsać, wnikać i przeżywać a zajmie się tym, co konkretnie robi ze swoim życiem. I dla ludzi wokół.

"Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy". Że zacytuję barda. Bard się niejako zapił, ale tej prawdy to nie zmienia.
bush na pewno wiedzą przy kim można pozwolić sobie na chwilę słabości, kto tego nie wykorzysta. Ale myslę, że trafiłaś w sedno.
busch   Mad god's blessing.
03 stycznia 2014 21:27
Dla każdego kiedyś skrzywdzonego powinien nadejść dzień (lepiej szybciej niż później, ale w miarę) że przestanie roztrząsać, wnikać i przeżywać a zajmie się tym, co konkretnie robi ze swoim życiem. I dla ludzi wokół.

"Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy". Że zacytuję barda. Bard się niejako zapił, ale tej prawdy to nie zmienia.


Różne osoby różnie radzą sobie z traumą. Są takie, które rzeczywiście roztrząsają, wnikają i przeżywają, a są takie, które właśnie uciekają od tego wszystkiego, zamykają w szafie i "zapominają". Tylko... czy naprawdę można zapomnieć o tym, że ojciec kazał ci siadać na podłodze kiedy chciałeś obejrzeć telewizję? Czy raczej - wtedy się to wypiera z pamięci? To nie jest wcale lepsze całkiem zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Bo emocje, które w sobie tłumimy, złe myśli, które w sobie trzymamy, nie znikną tylko dlatego, że są zamknięte w szafie. Oddziałują na nas, tylko w bardziej podstępny - bo nieuświadomiony - sposób. Czasem rzucanie się w wir teraźniejszości też jest formą ucieczki i chyba tak najłatwiej jest powielać schematy wyniesione z domu; schemat alkoholizmu lub strachu przed utratą kontroli, schemat ofiary lub kata itd. Bo brak tej refleksji nad sobą, nad tym, co przecież jest częścią mnie, czyli nad moją przeszłością. Uważam, że nastawienie na teraźniejszość jest ważne, ale ważne jest też porozumienie z samym sobą i poukładanie sobie w głowie przeszłości.
Zdaje się, że ostatnie 2 książki Zimbardo (podlinkowałam wywiad) są o tym: o szukaniu równowagi w życiu - w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Żeby się nie fiksować tylko na jednym trybie. Ani nie ugrzęznąć w przeszłości, ani od niej nie uciec zupełnie.
Trzeba sobie postawić sprawę jasno. Rodzic był chamem, hu.., skurw... i tu cała litania. Nie kocham go jako człowieka i chyba nie kocham go nawet jako ojca. Jestem mu wdzięczna za wychowanie, wykształcenie. Pewno gdyby potrzebował mojej pomocy, jakąś by otrzymał- jestem mu to winna, za to że jestem teraz tu gdzie jestem- w dużej mierze mogłam to osiągnąć dzięki niemu. Jako ktoś kto wychowuje potomstwo- się jakoś sprawdził. Jako ojciec- zawiódł na całej linii.
Jasno sobie uzmysławiam swoje odczucia. Nie udaję, że są inne. Nie winię siebie za nie. zasłużył sobie na takie moje odczucia a nie inne. Sam na to cierpliwie pracował.
Może gdzieś wewnątrz siebie nie był takim złym człowiekiem, jakim dał się poznać... Nie ma ludzi do końca złych.  Ale  nosie to mam. Złe wspomnienia wypierają te dobre.
I nie zamierzam się nad tym zastanawiać.
Kiedy rozwiódł się z matką, napisałam mu wszystko w mailu. Pokonwersowaliśmy sobie na ten temat. Jeśli nie wiedział co mi zrobił, to już wie.

Rozmawiałam z psychologiem na te tematy i uznał, że nie widzi sensu dyskutować ze mną o tym wszystkim. Bo mam sprawę zamkniętą. Sama ją sobie zamknęłam i sama sobie z tym poradziłam. Nie mam objawów nerwicy, ani innych zaburzeń zachowania/emocji, których podłożem mogłoby być to co się działo w dzieciństwie. I psycholog nie widzi sensu robić ze mną czegokolwiek w tym kierunku.
A jak sobie z tym poradziłam? Nie wiem.... ale chyba ważne było to, że nigdy nie zamykałam się w sobie. Nie chowałam trupów do szafy. Jak widać, za otwarta jestem.  🙂 Czasami za to obrywam i ponoszę tego konsekwencje, ale chyba ogólnie wychodzi mi to na plus. Rozmawiałam o tym bydlaku z wieloma osobami w moim życiu. Może nie były mi w stanie pomóc, no bo jak? Jak  koleżanka, przyjaciółka może pomóc? Nie może. Ale dzięki temu, że rozmawiałam, skarżyłam się, plułam, rzucałam kanapkami w ścianę, wyzywałam, nie stłamsił mnie.
czego i innym życzę.
Strasznie szczerze mi to wyszło...przepraszam tych wrażliwszych, ale może komuś to w czymś pomoże.  :kwiatek:
Ja się nie zastanawiałam czy robię dobrze, czy robię źle. ja po prostu ŻYŁAM DLA SIEBIE !
Może dlatego nie lubię filozofować, zastanawiać się, roztrząsać. ŻYĆ, bo jedno mamy to życie. Szkoda go na zastanawianie się niepotrzebne. Tam, gdzie nie ma to sensu.

pewno powinnam to skasować, bo zaraz ktoś sobie powyciąga jakieś niesłuszne wnioski, żeby sobie przypasować coś co potrzebuje sobie przypasować do mojej osoby, ale.... kit z nim. 
Skoro ludzie dziękują tu za ten wątek, to może są na tyle skryci, że im to coś pomoże.

Nie zamykajcie się w sobie! Nie zamykajcie w sobie swoich demonów! Nie chowajcie trupów do szaf! Na pewno macie kogoś komu można zaufać i chociażby się wygadać.
Czytam i czytam...
Bardzo przydatny wątek...


.
busch, w moim cytacie było takie malutkie "w miarę" 🙂
Rzecz w tym co pisze tunrida. Życie płynie.
Upiorów nie można zupełnie zostawić - bo gniją i trują. Ale poradzić sobie sprawnie. Fakt, zazwyczaj z czyjąś pomocą. Kto będzie najlepszym wsparciem - to już bardzo indywidualne.
Ale w sumie reguła jest. Jest problem? Trzeba go obejrzeć. Najwnikliwiej jak się da. Otwarcie. Ale nie za długo. I wsparcie może być konieczne - bo potrafią się dziwne rzeczy dziać. Ale rozpoznany problem to połowa rozwiązania. Nikt nie musi od razu wszystkiego rozstrzygnąć i w 100% trafnie. Do sprawy można wszak wrócić. Kiedyś. Oj, czasem dobrze przez chwilę roztkliwić się nad przeszłością 🙂 Ale warto pilnować proporcji. Niektórym ludziom te właściwe proporcje wychodzą lepiej - innym gorzej. No ale powiedzmy, jak już 3 tom wspomnień napisałaś - a z 3 pracy cię wylali za nieprzytomność umysłu - to warto proporcje rozważyć 🙂

To tak w ramach roztkliwiania. Jestem w gorącej wodzie kąpana. W przenośni. I dosłownie. Bo wanna/bojler na węgiel była jedna - a nas pięcioro. I byłam kąpana pierwsza. Więc w ukropie - żeby reszcie nie zdążyło wystygnąć. Nigdy nie śmieszył mnie ten dowcip o ciąganiu dziecka za uszy w kąpieli żeby się nie poparzyć 🙁.
Jest problem? Trzeba go obejrzeć. Najwnikliwiej jak się da. Otwarcie.


co nienazwane nie istnieje.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się