Sprawy sercowe...

A ja sie odezwe ze strony kogos, kto byl w dlugoletnim zwiazku osoba, ktora nigdy nie podejmowala decyzji i wszystko bylo na glowie partnera.
A czemu tak sie dzieje?  Nie dlatego ze jestem leniwa, mam wszystko w dupie i latwiej mi zwalic na kogos planowanie, obowiazki, rachunki i odpowiedzialnosc.
Pierwsze 2 lata zwiazku bralam w tym udzial. Potem przestalam, bo moj ex maz byl silniejszym charakterem i chcial miec nad wszystkim kontrole. Wiec w pewnym momencie nie pozwolil mi decydowac o niczym wlasciwie. Kazdy moj pomysl na zycie, mieszkanie czy wydanie pieniedzy byl gleboko analizowany i w wiekszosci przypadkow odrzucany. Analizy i "kalkulowanie" moich pomyslow byly tak denerwujace, ze w pewnym momencie stalam sie pasywnym polegiwaczem na kanapie i najaktywniejszym uzytkownikiem facebooka. Doszlo do tego ze nie wiedzialam nawet ile zarabia moj maz i ile placimy miesiecznie rachunkow. W sumie nawet mnie to nie interesowalo. W pewnym momencie zaczelo byc to super wygodne. Powodowalo spiecia raz na jakis czas, ale podjelam sie taktyki przeczekiwania. Bo jesli tylko wykazalam sie inicjatywa i chcialam w czyms brac udzial, to czulam sie jak niepelnosprawna umyslowo istota  ktora nic nie potrafi i nie moze miec wlasnego zdania. Na koniec malzenstwa taka sytuacja juz mnie powaznie stresowala i doprowadzala do szalu. Wierzylam tez w to ze nic nie potrafie i nigdy niczego nie osiagne.  Wiec faktycznie przez grubo ponad 10 lat nic nie osiagnelam, nic nie zrobilam i niczego nie dokonczylam.

Potem zaczelam byc w zwiazku z moim obecnym partnerem. I okazalo sie ze potrafie, moge, chce, moge byc kim zechce. I jestem. I nie jestem pasywna. Nie jestem tez polegiwaczem. Zalezy mi, staram sie i podejmujemy decyzje wspolnie. I jakikolwiek by nie byl moj czy Jego pomysl na zycie itp, to potrafimy o tym rozmawiac tak zeby sie wzajemnie nie urazac i nie dac sobie powodu do myslenia ze ktores jest gorsze.

Tak ze te zle typy o ktorych mowicie, to nie sa typy ktore zawsze sie takie rodza. Czasami my sami potrafimy partnera doprowadzic do, czegos takiego swoim charakterem.
Jak można doradzać komuś ślub w chwili gdy narzeka, że mu się nie układa.. ? 🙄


Napisała, że cynicznie, że skoro o kasę chodzi, to czemu nie?

Halo, ja myślę, że miłość miłością, ale jak spadną z oczu klapki zakochania, to wiele rzeczy zaczyna męczyć, nawet takich, co się wydawały błahe. Kropla do kropli i mimo, że sporo kwestii nadal "pasuje", to zaczyna się na chłodno kalkulować. Pewnie na forum, to brzmi jak wyrachowanie, ale przepychanki matki z krnąbrnym smarkaczem, bo napisane na chłodno, nie widać emocji. Związek to takie przepychanie ściany niestety.
Niezły rozpęd 😉 nie, nie trzyma mnie tu mieszkanie ani kasa, choć napewno bez tego byłoby.łatwiej odejść. Nie nie duszę inicjatyw mojego partnera i niestety źle na tym wychodzę a dusić nie zamierzam bo nie jestem tyranem. Temat mieszkania zaczęła kasska ja napisałam, że tak, kupiliśmy zanim zaczęły się większe problemy ale nie trzyma mnie to jakoś specjalnie. To tylko rzeczy.

Raczej parę ostatnich tygodni dało mi sporo do myślenia, zastanawiam się czy tego chcę w życiu i czy tak ma wyglądać. Nie odchodzę bo nie jestem tego pewna, choć przy każdym nie rozwiązanym problemie jestem jeden krok bliżej drzwi. Duszę się, bo nie umiem tych problemów rozwiązać ani z nim rozmawiać tak by dotarło, ani tak by zaczęło mu zależeć. I niewiele mają uczucia do tego, ja poprostu zastanawiam się czy jestem w stanie żyć z tym człowiekiem pod jednym dachem. Nie chodzi o sprawy takie jak porządek itp bo tu jestem w stanie zaakceptować ze nie zawsze jest idealnie. Chodzi o charakter który im lepiej znam tym mniej mi się podoba.
escada, moi rodzice męczyli się że sobą 32 lata......
CzarownicaSa, nika77, a to nie jest tak, że gdy dochodzi do on/ona jest niepoprawny/a - to miłości już dawno nie ma? Albo jest tycia-tycia? Może jej nigdy nie było, skoro nie zna się człowieka obok. Czyli - kochało się kogoś innego. Może był inny, może kochało się mit?
Jasne, to są bardzo trudne sprawy. I każdy człowiek jest inny.

Mnie byłoby szalenie ciężko znieść rozstanie z kimś, kogo kocham. Bo gdy kocham, dopóki kocham - to "jak można żyć bez powietrza".To jest słabość i siła jednocześnie. Jednocześnie coś bardzo ulotnego, kruchego. O co trzeba bardzo dbać. Dbać o więź, o relację. Bardziej niż o siebie, bardziej niż o ukochanego (co niektórym się zdarza). Bardziej niż o cokolwiek. Dzisiaj jest bardzo trudno dbać o głębokie relacje.

Ale (także w związku z tym co napisała KaNie) - przecież "człowiek na kanapie" nie zalega od razu? Chyba, że zawsze leżał, nam się to podobało, nagle przestało. A jeśli "zalega" - to z jakiejś przyczyny? Czy miłość nie zakłada, że afirmuje się ukochanego? Nie tylko akceptuje, ale afirmuje? Że partner to jest cud - niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju. Chyba bardziej niż ukochany koń czy pies? Oczywiście pod "zalega" można podstawić cokolwiek.

Tego nie bardzo rozumiem, szczególnie na końskim forum. Bo chyba każda z nas jest dość biegła w nawiązywaniu i rozwijaniu relacji z drugą istotą?
Czy to przypadkiem nie jest kwestia Oczekiwań?

Moja wizja może być totalnie błędna, ale nasunęła mi się taka: Świat Syzyfów. Wpychających ten głaz pod górę. Z narastającą zadyszką i wyczerpaniem.   Nie z wyroku bogów. Z własnej przemożnej potrzeby "żeby było dokładnie tak, jak sobie to wyobraziłam/em". Ja mam być taka (niezłomna, szczęśliwa czy coś tam), on ma być taki, nasze życie takie... A życie... jest zmienne. Łatwiejsze, trudniejsze, radosne, zasmucające. Blaski i cienie, sukcesy i porażki. Bez przemożnej chęci przewędrowania go razem łatwo dać się pokonać przez pierwszą, drugą, dziesiątą przeszkodę. Jak na parkurze.

Nie wiem, czy ma szanse przetrwania jakikolwiek (autentyczny, bliski, głęboki, szczęściodajny - nie umowny) związek, w którym nie ma tego, że nasze, wspólne jest najważniejsze. Ważniejsze od mojego czy twojego. Jestem Ja, jesteś TY, ale jesteśmy My. I to My trzeba budować minuta po minucie. Zgodnie i chętnie. Inaczej dość szybko powstanie sytuacja golono-strzyżono. Mogę się mylić, jasne. Ale jakoś tak to widzę. Jeśli to jest Mój Najważniejszy Człowiek Na Świecie - to robimy wiele dla tej więzi, to ona jest priorytetem (przy czym oczywiste, że więzi przenigdy nie zbuduje jedna osoba, "w tym największy jest ambaras..."😉. Jeśli nie jest? To czym sobie zaprzątać głowę oprócz własnego interesu/wygody itp.?

No i martwię się, czy coraz powszechniej nie składamy naszych Miłości na ołtarzu naszych ambicji  🤔 (przy czym składania ambicji na ołtarzu Miłości też bym nie zalecała 🙂😉.
halo, tylko wydaje mi się, że aby to działało tak, jak opisałaś - w pełni słusznie zresztą - to potrzebny jest jeden warunek. Obie osoby w związku muszą chcieć o niego zabiegać i go budować z takim samym zaangażowaniem. Pewnie, że ta chęć przejawi się u każdej osoby trochę inaczej, bo każdy człowiek jest inny, ale jeżeli ona nie jest taka sama, to zawsze będzie nierówność. Jak dwa konie mają ciągnąć wóz i jeden chce ciągnąć, a drugi nie, albo jeden rwie do przodu, a drugi ledwo drepcze... No to nie będą zbyt wydajnie i efektywnie ciągnąć, a oba będą wkurzone. Para do zaprzęgu musi być dobrana  😉
Jeżeli obie strony chcą tak samo mocno, to rozwiążą problemy, jakie napotykają. Bo ich głównym celem będzie rozwiązanie problemu dla wspólnego dobra i korzyści, a nie przeciąganie liny "czyje na górze". Tylko do tego trzeba mieć świadomość, że jeśli jakiś problem się pojawia, to znaczy, że "my mamy problem". Nie, że "ja mam problem" albo "on/ona ma problem". A dziewczyny często opisują tutaj sytuacje, kiedy pojawia się problem, a ich mężczyźni zachowują się tak, jakby byli przekonani, że to one mają problem, a ich ta sprawa nie dotyczy.
halo, druga połowa twojego postu jest dla mnie tak trafna i fajna, że aż postanowiłam się odezwać 🙂
Super podejście, świetnie opisane.
Tacy są dzisiejsi mężczyźni z nielicznymi wyjątkami 😉 mam wrażenie ze na tym świecie zostały już same męskie dzieci do prowadzenia za rączkę 😉

Halo rozstałam się raz mimo uczuć których byłam pewna. Nigdy nie zrobiłam nic równie trudnego. Ale paradoksalnie i mi i ówczesnemu facetowi wyszło to na dobre. Wiec nie wiem gdzie ma się podziac twoja teoria, do mnie nie trafia. Może dlatego że po tamtej sytuacji nie zdarzyło mi się kochać równie mocno. Co nie znaczy ze wcale. Ale obce mi są stwierdzenia że bez kogoś nie można żyć albo że jest dla mnie jak powietrze, uważam że wszystko ma swoje granice, uczucia tez. Tak jak nie jestem w stanie nienawidzić tak by zabić, tak nie jestem w stanie kochać tak by cierpieć z tego powodu. Wg mnie nie da się również wiedzieć czy to ta jedyna osoba na całe życie. Taka osobę się ma gdy się z nią przez to życie przejdzie i współpracuje mimo trudności. Inaczej nie było by rozwodów po latach rzekomo szczęśliwego małżeństwa. Wg mnie często jedna strona przestaje się starać dobrze żyć z drugą. Ludziom często przestaje zależeć. Takie wypalenie zawodowe w związku 😉 bo związek to jednak praca. No i chyba właśnie to przechodzę.

CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
08 lutego 2016 08:09
Halo z tymi wadami to jest tak, że można kogoś bardzo kochać, a jednak jego wady widzieć. Tylko jeśli jest się parą, która np. na początku mieszka oddzielnie- to na wiele cech nie zwraca się uwagi albo są to rzeczy, które aż tak nie przeszkadzają. Później życie się zmienia- zaczynają mieszkać razem, myśleć o założeniu rodziny, pojawiają się inne zobowiązania, może wspólne zwierzę czy wręcz dziecko. I nagle coś, co bez problemu znosiliśmy jako "luźna*" para zaczyna być problemem, czasem do przejścia, a czasem nie. I są dwa typy kobiet- są te odważne, które stwierdzą "no kocham, ale z taką cechą nie da się żyć/założyć rodziny/spędzić reszty życia, więc poszukam kogoś, kogo też będę kochać, ale kto będzie łatwiejszy w życiu" i takie, które... zostaną. Pomimo wad. Pomimo tego, że im źle. Ale przecież kochają.
I owszem, można stwierdzać do zabicia "widziały gały co brały" 😉 Ale czy każda z nas od pierwszej, 10 czy 20 randki analizuje dogłębnie każdego mężczyznę pod kontem przyszłego założenia rodziny? To chyba raczej wychodzi z czasem, nikt chyba nie siedzi nad kartką i się nie zastanawia licząc w tabelce plusy i minusy. A później się myśli "a, jakoś to będzie, przecież jak pojawi się zobowiązanie to druga strona będzie musiała coś zmienić, przecież ludzie dorastają, dojrzewają i dostosowują się do zmian" 😉
Niemniej zgodzę się z tym, że często tutaj nawet na najmniejszą drobnostkę pada argument "rzuć go, znajdź innego". Bo kobiety są coraz odważniejsze, coraz bardziej pewne siebie, coraz więcej chcą od życia i coraz bardziej znają swoją wartość. Czy to źle? Że nie mamy szpaleru "cierpiętnic", które utrzymują związek za wszelką cenę, bo "jeśli nie pije i nie bije to jest ok"? Ciężko stwierdzić. Mi się wydaje, że- jak zwykle- prawda leży gdzieś pośrodku.

*może wyjaśnię- dla mnie luźna para to taka, która nie ma żadnych większych zobowiązań, typu wspólne mieszkanie, wspólne rachunki, rodzina itd.
KaNie, bardzo wazny glos!

I znowu - milosc i zwiazek nie jest czarno bialy i czasem uczucie nie wystarcza. Co z tego ze kocham bardzo, jesli partner mnie w jakikolwiek sposob zawodzi. Ze jego zachowania sa nie do przejscia. Nie da sie tez na okraglo celebrowac partnera/milosci, nie ma "albo kocham i akceptuje w calosci, albo znaczy ze nie kocham". To takie proste nie jest.
Co nie zmienia faktu ze rzeczywiscie relacje sa plytsze, ludzie skorzy do uciekania, do przerzucania swoich ambicji/wizji na partnera. Tylko, kurde, gdzie tu przestrzen na bycie niedoskonalym?

I dla mnie zwiazek nie powinien byc ciagla praca... ludzie powinni byc dobrani tak, ze zgoda rozwija sie naturalnie. Ze nie trzeba "sie starac", bycie soba (w tym spontanicznie przejawiaja sie te gesty, ktore nas ujmuja) wystacza. Czasowe spiecia, jakies problemy sa w kazdym zwiazku i moim zdaniem wszystko to prowadzi do jego rozwoju, o ile wlasnie istnieje "postanowienie" ze sie razem jest. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, trzeba tez sobie pozwolic na odpuszczenie od czasu do czasu, o ile calosc zwiazku i partner naprawde nam odpowiada. Ja to tak widze przynajmniej.

escada a moze trzeba do niego mowic inaczej? Znasz porozumienie bez przemocy? Nie to, ze jakas przemoc stosujesz, ale czesto w nerwach mowimy w sposob, ktory nie buduje. Moze jakbys inaczej go podeszla, to chetniej by wysluchal?

CzarownicaSa, jest jeszcze jedna ważna kwestia, o której często się zapomina w takich rozważaniach. Ludzie się zmieniają, dorastają, przechodzą różne doświadczenia, które ich kształtują. Po upływie pięciu czy dziesięciu lat od poznania kogoś ani on, ani my nie jesteśmy już tymi samymi osobami. Jedne cechy się pojawiają, inne znikają, ktoś przestaje albo zaczyna "być jakiś", bo tak ukształtuje go życie. Czasem te zmiany idą w tym samym kierunku, ludzie rozwijają się wspólnie i nadal "pasują" do siebie, a czasem już nie. Nie do końca da się to przewidzieć.
Według psychologów nasze pokolenie jest w pełni dojrzałe psychicznie i ukształtowane dopiero koło trzydziestki lub nawet kilka lat później.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
08 lutego 2016 08:53
O tym też chciałam napisać. Że pod wpływem tych zmian w życiu my też dorastamy, dojrzewamy i się zmieniamy- i ciężko, żeby związek układał się dobrze, jeśli jednak strona np. w obliczu kupionego na kredyt domu robiła wszystko, żeby go spłacić, a druga wychodziła z założenia, że w sumie dom już jest i nie trzeba nic robić. Taki abstrakcyjny przykład, ale pierwszy jaki mi na myśl przychodzi 😉 I wtedy nawet największe uczucie nie pomoże, jeśli z tej strony "mniej dojrzałej" nie ma chęci czy wręcz możliwości(bo nie każdy umie się od tak ogarnąć) zmiany.
A ja doszłam do pewnego wniosku. To co najbardziej nas irytuje w partnerze to najczęściej nasza największa wada  🙂 Taka zasada lustra. Abstrahując od sytuacji escady bo nie chcę tu nikogo "diagnozować"  😉 Wyznaję też zasadę, że jeżeli nie przepracowujemy pewnych problemów to każdy kolejny związek przyniesie to samo, tylko w gorszym wydaniu - mocniejszym. I zgadzam się z halo. Mam tylko jedno ale. Związek to praca bardziej nad JA, które pozwala budować MY. Nie ma miejsca na jednostronne pretensje do partnera bo kto jest bez winy? Kto jest idealny? A kto jest tą gorszą połówką? I to nie chodzi o to, że dostajemy to na co zasługujemy - chociaż poniekąd tak jest, taka karma. Chodzi o to, że należy pracować nad sobą, a jak ktoś nie pracuje nad sobą to wciąż trafia w beznadziejne związki. I to się tyczy większości aspektów życia. Trzeba stawiać siebie na pierwszym miejscu, ale nie w sensie egoistycznym. Szukać przyczyn problemów w sobie, np. dlaczego nie akceptuję, że mój partner ma problem z podejmowaniem decyzji? Wysoce prawdopodobne, że to też mój problem, tylko w innym wymiarze  😉
Ner rozmawiam spokojnie - zero efektu, zrobię awanturę - efekt na dwa tygodnie. Aktualnie próbuje nie rozmawianie wcale, może sam zacznie, o ile mu zależy, w co wątpię bo moje milczenie jest mu na rękę, jego największym pragnieniem w życiu jest święty spokój i spanie.

Czarownica pewnie bym się zgodziła z tym ze pewne rzeczy wychodzą w praniu, mieszkaniu czy odpowiedzialności za wspólne. Tyle że my od początku mieszkamy razem, dzielimy obowiązki i mamy psy. Jesteśmy razem ponad trzy lata, mieszkaliśmy razem po tygodniu związku i po półtora miesiąca znajomości bo tak wyszło z sytuacji życiowej 😉

Może przeszkadza mi jego brak ambicji zwyczajnie. Bo wpada co jakiś czas na jakiś pomysł co do swojego życia, ja mu zazwyczaj przyklaskuje ale realizacja nigdy nie następuje. Bo mu się nie chce a ja nie cierpię marudzenia bez działania, jak marudze to działam prędzej czy później, a jego wszystko przerasta zanim zacznie. Może tu jest pies pogrzebany.
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
08 lutego 2016 10:16
escada, a jak jest między wami na innych płaszczyznach? Układa się wszystko ok?
https://www.instagram.com/p/BBfzcLLjRu8/?taken-by=bllond

Coż...konie wolą też mojego chłopaka bardziej niż mnie.Źrebak śledzi go maślanym wzrokiem a Siwy mnie odgania  🏇 😁
Jara a co masz na myśli? Zasadniczo mieszkamy jak współlokatorzy i rozmawiamy służbowo od paru tygodni.
CzarownicaSa   Prosiak statysta, który właściwie nie jest ważny.
08 lutego 2016 10:31
Escada ale ja tak ogólnie, w toku dyskusji :kwiatek: Też mieszkam z Konradem w sumie od samego początku i widzę, że w ciągu tych kilku lat zarówno ja jak i on się zmieniliśmy. Gdy miałam te 20 lat jak go poznałam to byłam totalnie dziecinna i nie myśląca, po tych 2 latach musiałam dorosnąć i jako tako dojrzeć, bo pojawiło się dziecko. On też musiał, bo też dźwiga masę obowiązków związanych z rodziną, ale pewne cechy natury pozostały- takie, które wtedy mi kompletnie nie przeszkadzały i nie zwracałam na nie uwagi, a po zmianie życia jednak zaczęłam je widzieć. Więc... rozumiem 😉
JARA   Dumny posiadacz Nietzschego
08 lutego 2016 10:50
Jara a co masz na myśli? Zasadniczo mieszkamy jak współlokatorzy i rozmawiamy służbowo od paru tygodni.


W każdym związku są jakieś jazdy, bo ktoś nie chce po sobie posprzątać, rzuca ciuchy gdziekolwiek, nie opuszcza deski, niedomywa garów itd. Ale poza tym wszystko inne jest dobrze: dogadują się ludzie, spędzają razem czas itd.

Niestety obserwowałam takie zachowania kiedy partner zachowywał się totalnie olewatorsko, prośby, groźby, rozmowy nie pomagały. Okazywało się później, że olewator dawno przestało zależeć, ale sam nie potrafil zakończyć związku i tak przeginał i przeciągał żeby to od strony kobiety wyszła decyzja, że to koniec i odchodzi. 🙁
Jakby znajome...
faith, a jak tam u Ciebie?
escada, a dlaczego w sumie Ci przeszkadza, że on jest nieambitny i woli spać niż działać? Bo rozumiem, że nie każe Ci siedzieć i stękać razem z nim, tylko daje wolne pole do działania. Nie wiem, za mało zarabia? Nie utrzyma rodziny? Bo sam fakt, że on jest inny niż Ty, to cóż - ludzie są różni i jak im odpuścimy to życie staje się prostsze 🙂 Długo mi to zajęło, bo też mam inny temperament niż mój mąż i zupełnie inny styl działania i rozwiązywania problemów, ale skoro on ode mnie niczego nie wymaga i nie stawia mi ciągłych oczekiwań to dlaczego ja mam jemu to robić.
Dzionka nie utrzyma rodziny bo kasa mu się rozchodzi choć zarabia sporo,  tyle że ja od niego utrzymania nie wymagam, sama utrzymuje siebie firmę konia psy i  pół kredytu, więcej rodziny brak. Nic nie wymagam na tym polu. Ja mu nie stawiam oczekiwań, to jego własne pomysły i plany do których nie dąży, wszystko wymawia pracą. Mówię zmień na mniej godzin i kasy damy rade a ty się zaczniesz jakoś realizować skoro ci źle. No szuka rok ale ani pół cv nie wysłał. Mi by brak ambicji nie przeszkadzał gdyby on sam się za ambitnego nie uważał, a on pomysły ma, tyle że ich nie realizuje a wszystko zwala na obecną prace w której nikt mu nie każe siedzieć. Ja nie oczekuje ze on zmieni swoje życie bo ja tego chcę tylko ze jeśli on sam chce to niech działa a nie tylko śpi i marudzi.
Ok, rozumiem, bo to coś takiego jak matka patrzy, jak jej dorosłe dziecko sobie "życie marnuje". Ale w sumie - co nam do tego czy on się realizuje czy nie? Jeśli prosi o radę, to można pomóc, ale jeśli nie prosi tylko sobie buksuje w tym braku zmiany? Może tego potrzebuje jeszcze jakiś czas? Bo mam wrażenie że spalasz się nie swoimi problemami ani tak naprawdę nie problemami między wami - tylko jego własnymi. Mój mąż bardzo długo szukał swojej drogi i też mi się przykro patrzyło jak się miota, no ale mogłam tylko wspierać i mówić, że to normalne, że ludzie nie wiedzą co chcą robić i jak się do tego zabrać, chociaż podskórnie też jakiś tam niepokój miałam, bo sama jestem pewnie podobna do Ciebie - własna działalność, samodzielność, robienie po swojemu i ciągły ruch naprzód 🙂 Może mu odpuść i tylko postaw granice, tzn. powiedz czego nie chcesz? Np. żeby swoją frustrację wyładowywał na Tobie awanturami albo czego chcesz, np. żeby on organizował coś na soboty dla was? Bo się zamęczysz, a w sumie czy na pewno masz prawo od niego wymagać żeby się wziął do kupy?
Wiesz, żeby on jeszcze zrobił awanturę i powiedział o co chodzi, ale to typ który kisi w sobie, wychowany w cieniu siostry, wysmiewany przez rodziców. Prosiłam nie raz o inicjatywę z jego strony co do np weekendów niestety marny skutek a szkoda. Tak czy inaczej, dzięki,  :kwiatek: przemyśle to wszystko posiedzę cicho i poczekam na jego ruch. Może to faktycznie jego problemy tyle ze mocno się odbijają na nas...
escada, naprawdę może Ci ulży jak sobie oddzielisz co jest Twoje, co jest jego i w co ingerować  a w co nie 🙂 Mnie tego mój W nauczył - on naprawdę nie wypowiada od 9 lat żadnego oczekiwania w moją stronę 😀 Jak go wkurzę, to oczywiście mi mówi, że to i tamto mu się nie podoba, ale mój styl życia, relacji z własną rodziną, zarobki, hobby, spędzanie godzin przed laptopem i oglądanie filmików ze śmiesznymi psami - nic mu nigdy do tego nie było i bardzo to teraz doceniam i staram się tak samo postępować wobec niego - i powiem Ci, że pomaga, bo sporo negatywnej energii ze mnie zeszło.
Trzymam kciuki!!
Murat-Gazon, jasne, że musi być w miarę symetrycznie. Musi Nam zależeć.

Dziewczyny, przecież to jasne, że ludzie się zmieniają. Jednocześnie są tacy sami cały czas, a się jednak zmieniają.
Tylko nikt się przecież nie zmienia od razu drastycznie? Jednego dnia kocha i mu/jej zależy, następnego dnia nie?
Wydaje mi się, że dużo kłopotów (i rozstań) płynie z tego, że jakość relacji łatwo spada z listy priorytetów. To trzeba zrobić, tamto, to pilne, to ważne, to gardłowe... Kto by w pierwszym rzędzie pielęgnował to, żeby Nam było dobrze razem?

escada, mam podobne wrażenia jak Dzionka.
I jeszcze takie, że Miłość rodzi zależność. W tym kierunku. Nie, że zależność - to Miłość. Często to mylimy. Kto przeżył zależność i się na tym przejechał, może bać się uzależnienia. A wtedy - boi się Miłości. Broni się przed Miłością. A nie ma Miłości bez wzajemnej zależności. Ani bez ryzyka cierpienia. Klęska związku boli nie przypadkiem. Ewentualność tego bólu m.in. skłania nas do podtrzymywania relacji. Nie boimy się utraty partnera? Jaka motywacja, żeby razem tworzyć związek? Żeby przetrwać trudniejsze chwile czy miesiące? Nie będzie to tylko związek na "jak jest fajnie"? A przecież każdy z nas chciałby, żeby partner był nie tylko wtedy, gdy się wszystko układa.
Bo wiesz, piszesz coś takiego, jakby tobie nie zależało. Jakby "nie ten, to będzie inny, mnie to rybka, wystaje z ramki? - wio!" OK. Ale jednocześnie masz pretensje do partnera, że Jemu nie zależy tak, jakbyś ty chciała. Na tym, żeby między Wami wszystko grało. A co, jeśli go już tak nauczyłaś (albo i takiego wybrałaś), żeby jemu też było rybka?
Znowu mogę się mylić, ale wydaje mi się, że nie przypadkiem "zależy" i "zależność" to podobne słowa. Człowiekowi na 100% "niezależnemu" - Nie Zależy.

Dzionka, mój nieoceniony przyjaciel mawiał, że "dziewczynki mają swoje zabawki, chłopcy swoje zabawki". I nie chodziło mu o lalki i autka 🙂 Tylko o duże obszary oddzielne, równie duże jak ten łączny.
halo, ja bym powiedziała, że w ogóle ludzie mają swoje odrębne obszary - bo tak samo matka z córką (u mnie na topie hehe) mogą mieć duży wspólny obszar, a fakt, że posiadają też duże odrębne nie jest jednoznaczny z tym, że im na sobie nie zależy, że mniej się kochają/cokolwiek. Wiele matek odrębność swoich dzieci odbiera jako potwarz w ich stronę, zagrożenie relacji - nie chce być taka jak ja, widocznie uważa, że robię coś źle, potajemnie mnie źle ocenia i tak dalej.
escada a może jest tak, że on wcale nie chce się zmieniać tylko czuje pod skórą, że Ty byś chciała bardziej zaradnego faceta. I stąd to jego narzekanie, ale bez efektu w postaci zmiany? Gdybam tylko  🙂

halo jeszcze warto dodać, że obecnie kobiety boją się zależności. Chcą być niezależne ponad wszystko i nie mówię tu o pieniądzach, ale o emancypacji, która wkroczyła w sferę uczuciową i nie pozwala się zaangażować w 100%. A jak nie ma tych 100% to związek jest na pół gwizdka. Wbrew temu co się obecnie mówi o mężczyznach ja znam głównie takich, którzy związki traktują poważnie i angażują się dużo bardziej niż kobiety. Nie boją się tak panicznie odrzucenia bo podejmując to ryzyko można zbudować niesamowitą relację.
A swoją drogą wiecie, że dzielenie się swoimi planami może być przeciwskuteczne? Tzn. może działać coś takiego, że jeśli naopowiadam, że napiszę książkę, to szansa, że to rzeczywiście zrobię, maleje. Bo już samo opowiadanie mnie podbuduje, upiększy, da namiastkę spełnienia. U siebie widzę ten mechanizm. Jak chcę zrobić, to robię. A nadmiar opowieści nie pomaga. Coś się rozcieńcza.

Ciekawe, jak by to przełożyć na patrzenie jako odbiorca tych zapowiedzi. Co można w tej sprawie? Przecież ani gasić nie chcemy cudzego entuzjazmu, ani pomagać wyprztykać się na kolorowe wizje. (Poza tym, że człowiek ma do ogarnięcia swoją kuwetę - a cudza jest jednak cudza, nawet jak zupełnie bliska.)
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się