podwójne życie,stajnia-dom, walka z wiatrakami?

m.indira   508... kucyków
12 marca 2010 20:44
Od kiedy pamięcią sięgam, prowadziłam podwójne życie, to domowe i to stajenne. W pewnym momencie, zapomniałam już które jest ważniejsze, któro bardziej cieszy, któro bardziej boli.
Jak oddzielić sprawy zawodowe od domu, prywatnego życia, gdy-jak to mówi mój znajomy, pasja łączy się z pracą, a jak wiadomo wtedy jest się w pracy 24 h na dobę.
Stajnie zaczęłam traktować jak lepszą część mojego życia, tu się spełniam, tu mam coś do powiedzenia, tu jestem kimś docenianym, w domu bywa z tym różnie. Przekładanie mojego zajęcia na sferę domową, nie każdy jest w stanie zaakceptować, nie każdy rozumie, toleruje. I choć wszyscy to rozumieją, przynajmniej tak twierdzą, wiem że tak nie jest.
Jak większość z was uważam stajnie za swój drugi dom, tu mam przyjaciół z takim samym zainteresowaniem, tu się nikt na mnie krzywo nie patrzy, mamy swój świat, swoje drugie życie. Jednak każdy z nas musi przechodzić małe domowe wojny, o pół godziny dłuższy pobyt w stajni, o wyjazdy na zawody, końskie imprezy, czy wręcz zwykły telefon, nie wspomnę o podtekstach ze strony rodzin...
Przyzwyczaiłam się już do życia na dwa fronty, lecz widzę jak inni toczą swoje boje, i dla świętego spokoju często rezygnują z pasji, i zapał pomału w nich wygasa, lub muszą nieźle kombinować i kłamać by móc choćby pogłaskać konia... Smutne to ale i prawdziwe, nietolerancja , zazdrość, brak zaufania-bo to przecież stajnia a w niej same baby, nuda i szukanie dziury w całym.
Rozmawiałam z wieloma rodzinami, poznałam ich zdanie i dochodzę do wniosku, że stajnia kradnie ludziom życie domowe, przez nią zaniedbywana jest nauka itd, itp.
Wypowiedzi utrzymanych w tym klimacie jest kilkanaście rocznie, lecz ile w tym prawdy ?
Dom kontra pasja? Konie kontra rodzina? Stajnia, moja żona...

Do napisania postu skłonił mnie przypadek znajomego, który, z natury bardzo spokojny człek, by wywalczyć prawo do swojej pasji, rozwalił radio w samochodzie, podczas awantury z żoną.
Czy trzeba się posuwać aż do tego?
Czy brak zrozumienia, zaufania i tolerancji, zazdrość o czas nie spędzany w domu, o znajomych, wreszcie o pasję i nasze szczęście musi być zawsze okupiony "krwią"?

p.s. post napisałam zgodnie z kanonem polszczyzny, zasadami ortografii, i interpunkcji(chyba) i dedykuję jego formę tym, co mnie czytać nie mogli...
wydaje mi się, że z każdą pasją tak jest jeśli rodzina ją nie toleruje w pełni.. czy to stajnia, czy wycieczki w góry, nawet jazda rowerem

ja narazie jestem na etapie studiów, ale widze od dawna jak to rodzina chciałaby żebym gdzieś pojechała z nimi (nawet do sklepu) czy coś innego robiła, i ciągłe pytania co ty tam tyle czasu robisz?!
m.indira- żeby dało się pogodzić pasję i rodzinę potrzebna jest:
-wyrozumiała, kochająca rodzina. Gdzie zabraknie uczucia i dobrej woli, tam większe ryzyko że zabraknie chęci zrozumienia. Gdzie zabraknie chęci zrozumienia, tam nie uzyskamy pozwolenia
-trzeba umieć ze sobą rozmawiać. Rozmowa i dobre relacje to podstawa by uzyskać jakikolwiek kompromis. Bez szczerości i rozmowy nic nie wyjdzie.
-trzeba umieć zachować umiar. Nie może być tak, że rodzina tylko cierpi. Tego nikt nie wytrzyma. Trzeba umieć czasami zrezygnować ze stajni, kosztem rodziny. Ja uważam, że aby były zdrowe relacje, to jednak to rodzina powinna być dla nas najważniejsza ( mówię o partnerze, dzieciach, a nie rodzicach dorastającej młodzieży) Nie może być tak, że gdyśmy mieli wybrać, konie lub rodzina wybralibyśmy konie. Jeśli tak jest, to uważam, że mamy duży problem i  relacje w rodzinie są zaburzone. I jeśli nie konie, to inny pretekst się znajdzie, by te zaburzenia wylazły na wierzch.
-trzeba starać się by nie cierpiały inne obowiązki domowe. Jeśli obiad będzie nie ugotowany, nie sprawdzone lekcje dzieciom, pranie od 2 tygodni nie zrobione trudno oczekiwać zrozumienia. Czyli- przyjemności ( stajnia) tak, ale obowiązków nie zaniedbywać.

Więcej nic mi nie przychodzi do głowy.
Ja jakoś godzę. Staram się.
Powiem tak...

Od 13 lat wieczna walka o moja pasję z byłym już mężem... To był totalny koszmar!
Same podteksty, samo nie zadowolenie, wieczne pretensje...
Będąc Instruktorką (niestety praca popołudniowa, ponieważ wtedy zaczynają się zajęcia szkółkowe) musiałam poświęcać się dla pracy a nie dla domu, dzieci oraz męża. Brak zrozumienia oraz wsparcia drugiej połówki to jest okropne...
Starałam się jak mogłam, ale wiadomo jak to w stajni, zawsze coś się dzieje z końmi i nie raz musiałam być na miejscu do nocy i czekać na lekarza. W końcu dla dzieci zmieniłam prace na do południową nadal jako instruktorka, aby móc więcej spędzać z nimi czasu i móc zrobić to wszystko co powinna zrobić dobra matka i żona w domu...
Również nie pomogło, nadal było źle, mąż wolał, żebym poszła pracować do "Biedronki" niż żebym siedziała w stajni...
Niestety nigdy się nie pogodził z tym, że robię to co kocham i w tym kierunku się kształcę...

Ktoś mi kiedyś powiedział, że: "ten co nie ma pasji, nigdy jej nie zrozumie" i to jest najprawdziwsza prawda, dlatego już nie jestem z mężem...

Będąc teraz sama z dziećmi, jestem poprawną matką, mam z nimi dobry kontakt i czas, mieszkanie zawsze posprzątane i rzeczy wyprane, obiad zrobiony, dzieci dopilnowane. A wcześniej nie pomagały rozmowy, kompromisy, obietnice, jeżeli ktoś nie chce zaakceptować pasji drugiej połówki to nic nie pomoże. Czasami miałam wrażenie, że mąż jest po prostu zazdrosny o mnie, o ludzi z którymi się spotykam, o to, że konie są moim całym życiem i jeszcze do tego przynoszą mi profity...
Najlepszym rozwiązaniem jest mieć partnera koniarza ,wspólne konie i pracować we własnej stajni...
Ja mam to szczęście ,ale  konie mieszkają z nami w domu i stały sie członkami rodziny -oczywiście w przenośni. Problemy stajenne mieszają sie z domowymi.
Staram sie zachować pozory normalności . Sprzątam , piorę gotuję itd ale siłą rzeczy czasem sprzęt czy inne akcesoria przynosimy do domu i nikomu to nie przeszkadza. Nie przeszkadza też zapach koni ,który nosimy na sobie chcąc nie chcąc...Ciężko wyobrazić mi sobie życie z kimś kto by tego nie rozumiał , i komu by to przeszkadzało.
Za to nie mamy wakacji, świat ,wolnego zawsze są konie... to jest cena jaką się płaci za  życie według swojej pasji ...
I żeby nie było wcale sie nie skarże ,żyję w zgodzie ze sobą i na prawdę jestem osobą spełnioną...
Jestem już na tym etapie ,że jeśli ktoś kazał by mi wybierać konie albo ja a nie była by to sprawa życia lub śmierci kogoś mi najbliższego to odpowiedź brzmiała by ...konie...
Kiedyś moi rodzice nie mogli zrozumieć, dlaczego nie jadę z nimi na wakacje, a ja jak tylko rano wstałam to mówiłam o koniach i szybko wyjeżdżałam do stajni. Teraz to wszystko się zmienia, od 10 lat mam własne konisko i jestem za nie odpowiedzialna i akceptują to moje życie i także pomagają mi jak tylko mogą.
Do czasu aż nie poszłam na studia żyłam tylko stajnią. Codziennie po szkole pędziłam szybko na konie, wystarczyło mi żeby tam posiedzieć, poczyścić, nakarmić. Po prostu  to było dla mnie najważniejsze w życiu. Spędzałam czas tylko ze znajomymi ze stajni, nie miałam innych koleżanek, ale chyba nie chciałam mieć, bo nie miałabym o czym z nimi porozmawiac. Znałam ludzi z pasją taką jaką ja mam. Na studiach zobaczyłam, że są ludzie, którzy nie mają zainteresowań, poza skończeniem studiów nie mają zadnego celu w życiu. I tak sobie pomyślałam, że jakby nie konie to jakby moje życie wyglądało, co ja bym robiła w tym czasie. Nie mogę sobie tego wyobrazić.
Uważam, że człowiek z pasją zrozumie takich ludzi jak my. A ktoś kto nie ma marzeń, zainteresowań będzie próbował zniszczyć nasze. Oczywiście nie twierdzę, że zawsze tak jest. Nie mam takich doświadczeń jak Wy, ale wierzę, że spotkam w życiu kogoś, kto to moje życie będzie akceptował i nie będzie chciał pozbyć się moich marzeń.. Bo moje życie będzie w przyszłości związane  z końmi.
m.indira   508... kucyków
14 marca 2010 10:00
Moje jeździectwo to 36 lat mojego życia, pasja od dziecka, rysowanie, zabawki, wszystko łączyło się z końmi, nawet wybór szkoły, który był niewypałem, lecz nauczył mnie solidniejszej pracy, i mądrzejszego dążenia do celu...
Rodzina?
Tato zawsze stał po mojej stronie, jego rodzina konie miała zawsze, on sam doskonale jeździł, więc nie trudno że w tajemnicy przed mamą uciekał ze mną do stajni kuzyna, wujka, tam gdzie czekały na nas konie, zawsze miałam w nim poparcie, pomógł jak trzeba było, krył, i cieszył się z moich sukcesów.
Mąż... Tu sprawa wyglądała inaczej, wiedział że nigdy nie przebije koni, poznał koniarę i musiał się dostosować, nawet nauczył się jeździć, tylko nie wiem czy dla mnie, czy dlatego by mnie pilnować. Gdy stwierdził, że nie ma sensu bym latała od stajni do stajni, zakupił mi konia, bo wg jego logiki uwiązał mnie tam gdzie chciał, lecz nie wziął pod uwagę jednego faktu, że w tym momencie z 2-3 godzin w stajni raz na 3-4 dni, zrobi się codzienność, a nawet świąteczność. Zaczęły się wojny, o każdą godzinę, o każdego znajomego koniarza, nie ważne faceta czy babę, ale ktogoś z pasją, której on sam poza TV nie miał. Uciekłam się więc do podstępu, ponieważ pracował na zmiany, ja też zmianowo jeździłam do stajni, tak ustawiałam jazdy, że godziłam wszystko, w dodatku zarabiałam, co chyba najbardziej go bolało, bo stałam się niezależna?
Dziś jeżdżę kiedy chcę, na jak długo mam ochotę i wracam jak kończę, na pytanie kiedy wrócisz, odpowiadam z godnie z prawdą-nie wiem lub jak skończę, nauczył się, że mnie w domu nie ma, szczególnie popołudniami (choć gdy takowe nam się zdarzą razem do spędzenia i tak strzela focha, że nie jadę do stajni i potrafi cały czas się do mnie nie odzywać, przyzwyczaiłam się).
Syn, to już inna broszka, mój kumpel, koniarz, przyjaciel, super facet, wychowany przez twardą rękę pani instruktor i tak też stojący na ziemi, od małego na koniach ze mną, nigdy nie popatrzył krzywo na nie, choć ma wiele innych pasji.
"Przyjaciele"(wielkie słowo), głównie koniarze, osoby z tego samego środowiska, z tej samej stajni, tych samych imprez, z tymi samymi problemami, co każdy, kogo rodzina nie rozumie TEJ pasji, lecz są i tacy z poparciem, tacy których rodzina wspiera, pomaga, jeździ by siedzieć na ławce i patrzeć, by pomóc wyczyścić, czy nawet pójść na spacer, ale są, może i w roli pilnowacza, bacznego obserwatora, jednak popierają i aprobują zainteresowanie rodziny. Każdy, nie ważne czy ten co okupił lub okupuje pasję walką, czy ten z błogosławieństwem, w stajni odpoczywa, zapomina o stresach, ładuje akumulator na kilka następnych dni(jak to określa mój znajomy-daj mu wagon węgla a on go przeciągnie) jak każdy z nas, tego zazdroszczą nam bliscy, tego nie rozumieją, z tym walczą, bo jak można kochać zapach końskiego potu lub gówna? Sami dobrze wiecie że można.
Kompromis, to słowo które zna każdy z nas, czasami się uda go sobie stworzyć, czasami trzeba umieć go wywalczyć, wytrwale dążąc do celu. Są sytuacje gdzie trzeba przeczekać, gdy zagrożenie bywa za duże(rozwód, złe wyniki w nauce itp), gdy zależy nam na bliskich, pamiętajmy wygrać można zawsze, tylko jakim kosztem.
Podziwiam tych, którzy wygrywają, stawiają na swoim, i przekonują do tego bliskich bez rozlewu krwi, ale też rozumiem tych, dla których dalsze walki nie miały sensu, i albo poddali się dla świętego spokoju, albo podjęli ostateczne kroki w obronie swojego prawa wyboru pasji i decydowania o sobie.
Generalnie uważam że jako rodzice, nie chowajmy dzieci pod kloszem, pokazujmy im świat inny niż komputerowy, nie sprzeciwiajmy się ich dziwnym pomysłom, by w przyszłości rozumieli swoich bliskich, tłumaczmy, rozmawiajmy i popierajmy.
Żal mi ludzi pustych, zamkniętych w kanonach życia codziennego, praca-dom, bez zainteresowań poza pilotem w ręce, bez sposobu na życie inne niż "święty spokój", choć są wg siebie szczęśliwi.
Gdy pewnego dnia zawitał do mnie pan tuż przed 50, i zapragną nauczyć się jeździć konno, co było jego marzeniem od lat tylko nigdy nie miał okazji, popatrzyłam na niego z uznaniem, bo każdy ma prawo spróbować w każdym wieku czegoś nowego. Po kilku miesiącach, gdy przestał się wozić a zaczął pracować z koniem, powiedział mi że stracił połowę życia na bezsensowne siedzenie w domu, pogoń za pieniądzem, i życie na pokaz. Dziś ma dwa konie, dom ze stajnią i czuje się spełniony, w dodatku że końmi zaraził rodzinę.
Niech to będzie przykład tego, że na pasję nigdy nie jest za późno i można ją zrealizować gdy tylko się tego chce.


Ja mam to szczęście, że osoby z którymi się wiązałam zawsze akceptowały moją pasję. Tylko jeden facet w życiu kazał mi wybierać. No i wybrałam 😉. Z pierwszym partnerem po tym jak zaraziłam go pasją stworzyliśmy stajnię. Dziś ma hotelik dla koni, 2 konie własne i żonę "koniarę".
Kolejnego namówiłam 2 razy na jazdę. Ewidentnie nie zaszczepiłam w nim pasji, choć chętie jeździł do stajni, pomagał, patrzył a w czasie moich jazd szedł z psem na spacer. Miał też swoje hobby więc rozumiał czas jaki poświęcałam na swoje. Nigdy nie było wyrzutów o czas.
Obecny partner poznany przez konie więc problem nie istnieje.
Chyba nie potrafiłabym być z człowiekiem, którego zainteresowanie kończą się na kanapie. Żal mi ludzi bez pasji, mają bardzo szare życie.
ushia   It's a kind o'magic
14 marca 2010 13:14
Co się dziwić problemom, jeżeli ktoś prezentuje postawę "ty masz akceptować moją pasję bo to moja pasja, a twoje życie jest bez sensu i w ogóle do pięt mi nie dorastasz, bo JA JEŻDZĘ". Fajni ludzie to ludzie którzy lubią konie i którym stajnia nie śmierdzi. Reszta to na pewno sfrustrowani zazdrośnicy.
Przy takich założeniach raczej trudno o pokojowe współżycie. Żeby dostać akceptację trzeba akceptować innych i tyle.
Mój mąż koni nie lubi i nie rozumie, bywał zazdrosny np o kowala. Ale moja w tym głowa, żeby zapewnić mu poczucie, że go kocham i nie ma się czego obawiać. Jakbym mu codziennie dawała do zrozumienia, że liczy się tylko stajnia, a on powinien bić pokłony, bo raczyłam własnej rodzinie obiad ugotować, to już dawno byśmy się rozstali.
Co wkładasz to dostajesz z powrotem.
Cała rodzina wie, że moje końskie obowiązki są praktycznie nieustające, że muszę być w stajni w święta, w nocy i kiedy popadnie. Bardzo szczęśliwi z tego powodu to nie są, ale ja uczciwie staram się im wynagrodzić niedogodności. Nie oczekuję, że oni będą cierpieć z powodu mojej pasji i jeszcze jednocześnie mnie w niej wspierać.
Nie-koniarze to też ludzie, jak będziecie ich traktować jako gorszych to nie oczekujcie entuzjazmu  🙄
m.indira   508... kucyków
14 marca 2010 15:14
Ushia, nie koniarze współtowarzysze, rodzina, nie muszą mieć końskiej pasji, ale jakąkolwiek prócz stałego nadzoru nad jeżdżącym, i o to nam chodzi.
Rozmowa z osobą która najchętniej przywiązałaby cię do kanapy, tylko dlatego, że akurat leci jej najlepszy serial, lub trzymała stale na smyczy wypuszczając tylko do pracy i np wyrzucić śmieci, jest z góry zdana na przegraną, no chyba że ktoś takie coś lubi i akceptuje...
Traktowanie kogoś jak swoja własność, tłamszenie, nie szanowanie... A tacy ludzie niestety są.
Na to się nigdy nie zgodzę.
Dokładnie. Chodzi o to, że osoba bez ŻADNEJ pasji często nie rozumie osoby, która ma hobby. I tu tkwi problem. Jeśli partner ma swoje zainteresowania to nie krzywi się kiedy ja jadę do koni, tak jak ja nie krzywię się kiedy on chce jakiś czas poświęcić na swoje hobby. Łatwiej też ułożyć z taką osobą jakiś "grafik" wspólnie spedzanego czasu. Bo nie oczekuje od Ciebie, że cały wolny od pracy/nauki poświęcisz na leżenie przed TV.
Pozatym osoby z hobby są bardziej aktywne, więc nuda w związku nie grozi. Zawsze jest pretekst by wspólnie pojechać na targi/pokazy/spróbować nowego zajęcia. Osoby typu kanapowiec często ograniczają swoje rozrywki do kina i wypadów na piwo.
ushia   It's a kind o'magic
14 marca 2010 17:16
Rodzi się pytanie, czemu ktoś się wiąże z "kanapowcem" a potem ma pretensje że "kanapowiec" nie ma pasji? Naiwne "przy mnie się zmieni"? Zaślepienie?
ushia, nie odpowiem, bo dla mnie jedną z cech świadczącej o atrakcyjności jest właśnie pasja.
Popieram ushię - trochę roszczeniową postawę reprezentujecie dziewczyny. Dla mnie np. konie, a dokładniej mój koń, to nie cały świat. Jak się zagalopuję i kilka dni z rzędu spędzam od rana do wieczora w stajni, to w pełni rozumiem niezadowolenie mojego chłopaka i robię sobie przerwę w rumakowaniu i zajmuję się nim. Bo sama nie chciałabym być spychana na drugi plan, bo ktoś ma Pasję i jest taki fajny przez to. Jak chcę czemuś poświęcać więcej czasu niż mi, to droga wolna, ale ja w to nie wchodzę.
Mój chłopak nie lubi jeździć do stajni i ja to szanuję - nie musi. Typem kanapowca nie jest, ale jakieś szczególnej pasji też nie ma, co w moich oczach nie czyni go gorszym od niejednego człeka z jakimś wielkim hobby. Nie przesadzajmy, są w życiu ważniejsze rzeczy niż konie 🙂 I wśród nich na przykład bliskie związki z LUDŹMI i relacje jakie z nimi umiemy tworzyć.
. Nie przesadzajmy, są w życiu ważniejsze rzeczy niż konie 🙂

oj cos czuje, ze tu sie wiele osob moze z Toba nie zgodzic  😁
Nie wyobrazam sobie bycia z kims, kto koni nie lubi, komu konie (i zwierzeta wogole, bo w domu 2 psy) smierdza. Zreszta ilekroc kogos poznaje, to zawsze pytam, czy jezdzi/chce jezdzic  🤣 wszystkich swoich znajomych wsadzam na Foresta, nawet jesli bardzo nie chca (a noz zlapia bakcyla?)
Dzionka, ja nie uważam kanapowców za gorszych, ja poprostu nie potrafiłabym z kimś takim poukładać sobie życia. Ale nie mam nic przeciw temu, by tworzyli związki z innymi😉
Rodzi się pytanie, czemu ktoś się wiąże z "kanapowcem" a potem ma pretensje że "kanapowiec" nie ma pasji? Naiwne "przy mnie się zmieni"? Zaślepienie?


Odpowiedź jest dość skomplikowana, tak samo jak życie z takim człowiekiem...
- Na początku jest zauroczenie osobą, wtedy się nie myśli o tym jak będzie, ale to tym co jest
- Potem jest miłość i początek układania sobie wspólnego życia, jak się mieszka osobno to wszystkie nasze hobby nikomu nie przeszkadzają, bo mamy czas dla siebie
- Następnie jest zakładanie rodziny, ślub (bądź nie), mieszkanie razem i nadal jest wszystko ok, bo partner do pracy ty do stajni, wszystko się układa
- No i przychodzą na świat dzieci... No i tu zaczyna się powoli psuć... Chcesz wrócić do pracy przy koniach bądź tylko do jazd na nich, ale nie możesz, bo masz małe dziecko, ok odkładasz pasję na bok i poświęcasz się dziecku i partnerowi. W końcu przychodzi taki czas, kiedy mówisz stop! Ja muszę wrócić do koni bo to moje całe życie i wariuje już w domu i tych 4 ścianach. Partner po wielkich namowach się zgadza, ale to z wielka łaską, że jak pojedziesz, to on zajmie się dzieckiem.
- No i tu zaczyna się prawdziwy problem
Partner zdążył się już przyzwyczaić, że Ty w domu siedzisz z maleństwem, a tu nagle wyfruwasz mu z domu na kilka godzin i zaczyna się to robić coraz częstsze. Powstaje zazdrość o ludzi z którymi się spotykasz w stajni, ale przecież nie dajesz mu ku temu powodów...
Nie pomagają rozmowy, prośby o wspólne zajmowanie się dzieckiem na zmianę, bo za małe, jeszcze żeby mogło iść z Tobą do stajni. Starasz się jak możesz, a widzisz tylko niezadowolenie i pretensje...

Co robisz? Poświęcasz swoją pasje na ratowanie już i tak nie udanego związku tylko ze względu na dziecko, czy radykalnie się wycofujesz i żyjesz tak jak Ty chcesz?
Odpowiedzi tyle ile ludzi i każda dobra bo różnimy się od siebie -na szczęście...
Jeśli ktoś mnie kocha to akceptuje mnie w całości tak ja jego. Nie można się ograniczać wzajemnie. Mamy prawo być ludźmi szczęśliwymi i spełnionymi. Konie to moje życie tu się realizuje. Nie poświecę siebie dla kogoś kto nie rozumie tego. To nie fer żeby  kazano mi wybierać ,przy czym co kolwiek wybiorę będę nieszczęśliwa.  Jak się kogoś kocha to chcemy żeby ta osoba byłą szczęśliwa...
Myślę ,że dzieci też wolą mieć spełnioną radosną matkę czy ojca a nie sfrustrowanych rodziców z niechęcią patrzących w lustro.
Nie chcę na starość wpędzać moich dzieci w nieustanne poczucie winy mówiąc im ,że dla nich zrezygnowałam ze swojego życia i poświeciłam sie... Zbyt wiele razy słyszałam to od mojej mamy , która mnie na pewno kocha i bardzo mi pomaga za co jej dziękuje :kwiatek:
my_karen   Connemara SeaHorse
15 marca 2010 12:07
A u nas jest jeszcze inaczej. Oboje jesteśmy koniarzami, stajnia przydomowa, więc tamat koni pojawia sie na codzień.
Wszystko by było świetnie, gdyby nie nasze kompletnie różne podejście do tematu (jak np. kowboj i klasyk). Kiedyś 99% kłótni wynikało właśnie z tego, teraz, po kilku latach udało mi się wypracować kompromis, choć bywaja dni, że ten temat jest bardzo drażliwy. Wydzieliliśmy sobie dokładnie zakres zajęć, względnie każdy zajmuje się swoim koniem i wszyscy są szczęśliwi.
Patrząc na to wszytsko z perspektywy kilku lat widzę, że jakoś dziwnie ciężej przychodziło nam pójść na kompromis w końskich sprawach niż jakichkolwiek innych, mimo, że oboje konie kochamy i nie wyobrażamy sobie bez nich życia, to jednak każdy na swój sposób.
Alvika   W sercu pingwin, w życiu foka. Ale niebieska!
15 marca 2010 14:16
Mój mąż nie podziela żadnej z moich pasji. Zawsze mnie wszędzie nosiło, on był od zawsze typem komputerowo-kanapowym. Widzieliśmy i szanowaliśmy  te rozbieżności - ale do czasu. Kompromisy były skuteczne tylko na krótka metę, bo problem zaszedł o wiele dalej niż wymiar czasu poświęconego na szkołę/hobby/przyjaciół/zwierzęta. Niestety, zazdrość o której piszecie rozbija każdy związek od wewnątrz. Próbowałam się dostosować wybierając związek i godząc się na wszystkie stawiane warunki, ale to była bardzo, bardzo wysoka cena.
Trudna i bolesna nauka na błędach.
Teraz żyję - może nie tyle jak chcę, ile jak potrzebuję - i jestem sobą. Znów, w końcu.
m.indira   508... kucyków
15 marca 2010 20:05
Rodzi się pytanie, czemu ktoś się wiąże z "kanapowcem" a potem ma pretensje że "kanapowiec" nie ma pasji? Naiwne "przy mnie się zmieni"? Zaślepienie?

A może kanapowiec z czasem nim się stał, z braku hobby, z nudów, z nie chciejstwa, z takiego zwykłego ludzkiego lenistwa, lub zmęczenia i wygodnictwa...
Ręczę że żaden z panów w ww postach, nie był kanapowcem od razu, stał się nim z czasem, z któregoś z ww wymienionych powodów
Dokładnie. Czasem ludzie przez lata zmieniają się, ale nie wspólnie, a w dwóch różnych kierunkach. Gdyby to można było przewidzieć, pewnie odsetek rozwodów spadłby drastycznie, ale niestety przewidzieć się nie da.
Dokładnie...

Każdy człowiek z biegiem czasu dorasta, kształtuje się i zmienia i to wcale nie zawsze w tym kierunku w którym byśmy chcieli, aby to robił...
Z czasem dochodzimy do wniosku, że po prostu do siebie nie pasujemy, bo nie jesteśmy w stanie zaakceptować wszystkich wad partnera, a w tym przypadku tego, że nie akceptuje naszego hobby...  🤬
Agnieszka   moje kulawe (nie) szczęście
16 marca 2010 15:36
Po 30 mogłam wreszcie spełnić swoje największe marzenie pt. własny koń.
Pasją mojego faceta, z którym jestem od blisko 4 lat są komputery, moją konie i poświęcam temu każdą wolną chwilę.
Ale chodzę do pracy, gotuję obiadki, robię zakupy, sprzątam od czasu do czasu i spotykam się ze znajomymi w weekendy.
Mieszkamy razem prawie 3 lata.

Od 3 miesięcy wszystko jest postawione na głowie bo siedzę w domu po skomplikowanym złamaniu nogi, ale tak to wyglądało.
Na szczęście mojemu mężczyźnie moja pasja nie przeszkadza i nie karze mi wybierać...jest nawet zadowolony bo ma święty spokój, jak to powiedział  😉
Z resztą, jeśli kazałby mi wybierać, to miałabym problem...
Nie chcę poświęcać swoich marzeń i pasji dla kogokolwiek ale kompromis jest istotny.
Jedynie czego nie lubi to mojego "zapachu" jak wracam ze stajni  😂

Raz tylko powiedział, że chciałby więcej czasu spędzać ze mną i żebym 1 dzień w tyg.poświęciła jemu...Bo do stajni gnałam codziennie po pracy i wracałam zmęczona i "pachnąca"
I przystałam na to, bo cenię sobie to, że ma potrzebę bycia ze mną.
Teraz nawet mnie zawozi do stajni, żebym mogła choć pogłaskać i wyczyścić mojego karego.


Nie wszyscy faceci są  ignorantami i samolubami...
Bardzo fajnie, że masz kogoś takiego przy sobie, na pewno możecie liczyć na siebie na wzajem, a to podstawa udanego związku.
Czasami trzeba takiego faceta po prostu znaleźć, a nie jest to łatwe...
Agnieszka   moje kulawe (nie) szczęście
16 marca 2010 16:19
Wiesz, Dabi, to nie do końca jest tak różowo.
Facet trochę wymiękł po moim powrocie do domu ze szpitala, bo byłam całkowicie niesamodzielna. Nawet do WC mnie nosił, bo nie mogłam przez jakiś czas obciążać drugiej nogi.
Rano przed wyjściem do pracy zostawiał mi śniadanie i kawę w termosie.
Jak wracał z pracy ja miałam 1000 próśb a on chciał chwili spokoju. Na wizyty do lekarza czy do stajni nosił mnie na i z 2 piętra a swoje waże... W pewnym momencie się wkurzył i nie zareagował na moje prośby: zrób to, zrób tamto.
Po godzinie mu przeszło.
Ale go rozumiem.
Do tej pory byłam całkowicie niezależna od małego mówiłam "ja siama"  🙂 I nagle taki inwalida  🤔
Teraz jest lepiej, tylko zakupy mi robi bo musze łazić o 2 kulach i ciężko w sklepie samoobsługowym pchać wózek (chyba, że brzuchem) a koszyk to chyba w ząbkach trzymać.
Poza tym miewa swoje humorki jak każdy i bywa straaaasznym egoistą ale sie dogadujemy i to jest najważniejsze.
I zdaje sobie sprawę jak ciężko by było znaleźć faceta, który nie jest koniarzem i nie neguje mojej pasji.
I chwała mu za to.  👍

Aaa...i dodam bardzo istotny szczegół - nie mamy dziecka.
W niedalekiej przyszłości planujemy i wtedy może być problem. Się okaże.
Agnieszka- sądzę, że dasz radę.  🙂 W przypadku posiadania rodziny "niekońskiej" ważne jest to, by koń stał w PENSJONACIE.
Nie wyobrażam sobie mieć pracę, męża, dziecko i jeszcze sama obsługiwać konia. Wtedy nie ma zmiłuj się, rodzina cierpi z powodu Twojego braku czasu.

Ale kiedy koń stoi w pensjonacie, DA RADĘ wszystko połączyć. Jeśli tylko mąż kocha, jest wyrozumiały to DA RADĘ.
Sama tak łączę, do tego robiąc na 1,5 etatu.

Aha...ważne jeszcze by mieć samochód własny i pensjonat blisko. (Ja np. mam 10 minut drogi samochodem do konia. W pół godziny potrafię być w stajni, dać marchewek, przeczyścić kopyta i nawet nikt nie wie że tam byłam. 😉 )
Agnieszka   moje kulawe (nie) szczęście
16 marca 2010 16:51
Aha...ważne jeszcze by mieć samochód własny i pensjonat blisko. (Ja np. mam 10 minut drogi samochodem do konia. W pół godziny potrafię być w stajni, dać marchewek, przeczyścić kopyta i nawet nikt nie wie że tam byłam. 😉 )
[/quote]

Tunrida - dobre!!  🤣

Samochód jest - co prawda jego ale mam zamiar wkrótce zrobić prawko i juz zgodził się mi je pożyczać.
Konia mam w pensjonacie.

Fajny jest ten wątek. Widze, że naprawdę jestem na uprzywilejowanej pozycji.
Buduje mnie to.

A tym co mają gorzej bardzo współczuję  :przytul:
Agnieszka

W każdym związku jest raz pod górkę, raz z górki, normalne, ale najważniejsze jest to, że się rozumiecie i akceptujecie to co robicie...
Doskonale wiem, że bardzo trudno znaleźć faceta, który akceptuje KONIE, a nie jest zupełnie z nimi związany

tunrida

Nawet jak koń stoi w pensjonacie jest ciężko, bo wiadomo, że "Pańskie oko konia tuczy" i trzeba być zawsze na bieżąco, już nie wspomnę o tym jak ktoś trenuje...
Natomiast często jest problem jak praca jest właśnie w stajni, a facet nie może tego znieść...
Agnieszka   moje kulawe (nie) szczęście
16 marca 2010 16:59
Dabi to trzeba zmienić faceta.  😀iabeł:
Albo zażądać żeby sam zmienił pracę  🤬
A Ty kochasz swoją pracę i to jest do pozazdroszczenia, bo niewielu z nas może tak powiedzieć...
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się