Konie , a rodzina .

incognito   W życiu należy postępować w zgodzie ze sobą.
27 października 2009 13:22
Karpioleczka mam podobne zdanie do Ciebie 😉
Co do mnie to mój chłopak lubi zwięrzata.Na początku naszej znajomosci śmiał się z konia,mówił,że to smieszne zwierze-nie wiem co w koniach jest smiesznego,ale dobra 🤣 Były sytuacje kiedy np dawałam mojemu M. chleb dla konia żeby mu podał z ręki-on usmiech od ucha do ucha i się chichra z tego jak koń bierze chleb wargami,a zarazem cieszy się z tego,że może mu go podac.W ogóle zawsze sie przygląda wszystkiemu co koń robi-mnie to akurat śmieszy,bo dla mnie to normalne,a dla niego ciekawe i zarazem śmieszne.Tutaj nasuwa mi się sytuacja kiedy poiłam konia-wiadomo koń nie pije wody jak pies tylko mniej wiecej tak jak człowiek pije przez rurke,to było kompletnie fascynujące dla M. 🤣 Jak akurat nie miałam kasy żeby zapłacic za weta to mi pożyczył,zawsze pyta się jak tam Napar i psy.Pare razy nawet na Naparze siedział,ale bardzo się boi,więc go nie zmuszam 😉
Także podsumowujac jest ok i nie ma żadnych konfliktów miedzy nami przez moją pasje.
Reszta rodzinki?Siostra tez jezdzila konno,wiec rodzice rozumieja,tato kiedys nawet pracowal przy koniach.Wszystko co z koniem zwiazane sponsoruje tato,mama czasem wysyła mi jakieś pieniadze,a wtedy mam je na wydatki typu-nowy czapraczek 😉
No ja swoją stajnię postawiłam między innymi, że mój mąż jest chytry  😁 i nie chciał płacić za pensjonat, no i przez to, że widział, jak nasza kobyła wsadziła nogę w dyszel w pensjonacie. Ciężko by mi było chować dodatkowego konia  😁
Poznaliśmy się na koniach, on odrabiał wf - i tu pasuje to stwierdzenie - odrabiał. Potem gdy ja jeździłam trochę tak "sporotowo" na cudzych koniach, to jeździł na moim koniu więcej, bo jeździł zawsze ze mną. I w sumie to chyba nie miałam powodów do narzekań, bo zawsze jeździł, nawet potem, gdy już sam nie miał na czym jeździć. Teraz jedyny problem jest w kwestii ilości pierdół dla koni, bo mam na tym punkcie małego bzika. Więc część mam pochowanych (a jednak). Naszą małą Niespodziankę wręcz uwielbia (zresztą jej się nie da nie lubić) i cały czas powtarza, że to jest jego koń i on ją będzie zajeżdżał i na niej jeździł (oczywiście moje plany są trochę odmienne).

No nie, jest jeszcze jedno co mnie wkurza. Trochę bezmyślne robienie pewnych rzeczy typu - zapięcie konia za kółko od wędzidła co zaoowocowało utratą ogłowia, założenie derki bez pasów pod brzuchem na wybieg koniowi, który się tarza, co skończyło się utratą derki...no i tak parę rzeczy by się znalazło.
W moim przypadku sprawa wygląda średnio. W domu nikt nie rozumie mojej pasji i dlaczego wszystkie plany zawsze ustalam sobie pod konia, wakacje też pod konia - czyli 2 miesiące w stajni od rana do wieczora, jakie kolwiek pieniądze też przeznaczam na 'coś' do konia. Na razie własnego konia nie posiadam, ale dzierżawie. I rodzice na szczęście się w minimalnym stopniu przykładają do opłacenia go.
Ale jeszcze pół roku temu było zupełnie inaczej...
Jeździłam jeszcze u dobrej trenerki, tak naprawdę przy prawie 8 letniej przygodzie z jeździectwem u niej zaczęłam się czegoś uczyć i poznawać koński świat (jeździłam 2 lata u niej). I tutaj kończy się lista zalet. Za jazdy płaciłam sama, bez stałego źródła dochodu - 15latka. Odliczanie czy starczy na 2 jazdy w tygodniu, czy tylko na jedną. Rzeczy typu kaski, baty, bryczesy itd. też z własnych pieniędzy. Które miałam tylko z 'okazji' urodziny, święta. Ciężko było, ale patrząc przez pryzmat tych doświadczeń nauczyło mnie to tego, że na każdej jeździe musiałam uważać, mocno się skupiać przez co naprawdę chłonęłam wszystko co usłyszałam.
Największym paradoksem mojej sytuacji było to że rodzice płacili wtedy kiedy stajnia im się spodobała. Co z tego że trenerka nie była trenerką, ani instruktorem a 'kimś kto ma konia'. Ale płacili, wozili do stajni choćby na 8 rano w niedziele. Przeniosłam się do kogoś innego który miał równie duże pojęcie o jeździectwie do poprzedniego. Ale za to ceny wygórowane - rodzice płacili. A potem była to moja ulubiona trenerka i portfel rodziców się zamknął. Nie wiem czemu...
Po 2 latach niestety ww. trenerka musiała opuścić stajnie w której trzymała swoje konie, a mi nic innego nie zostało jak szukać czegoś innego. Zbiegło się to z  testami gim. wiec za dobre wyniki rodzice zgodzili się na dzierżawę. I tak zostało... tyle że nadal nie mam od nich słowa wsparcia. Nigdy nie pytają jak było czego nowego nauczyłam swojego konia (3,5 letnia kobyłka, którą zajeżdżałam 4 miesiące temu wiec cały czas coś nowego się uczymy ). I dobrze o tym wiedzą bo tyle im zdążyłam im na siłę powiedzieć. Co chwile słyszę że jak czegoś nie zrobię to koniec z koniem, że jak średnia nie będzie taka czy inna też koniec z koniem. Męczące i dołujące. Po powrocie ze stajni, zmęczona zostaje zagoniona do sprzątania, bo przecież konie to przyjemność a przyjemności nie męczą !
Tudzież są  dni kiedy sama wątpię w powodzenie takiego 'związku' z koniem. Przychodzę do stajni i widzę tą jej uroczą mordkę, ale od razu przypomina mi się gadka rodziców z poprzedniego dnia i może powinnam się z nią pożegnać i nie słuchać tego, że zostało im już tylko patrzenie na zdjęcia bo nie pamiętają jak wyglądam.
Interesują się momentami to prawda. Pytają sie czy zamierzam jakąś odznakę, licencje, zawody pojechać, ba! nawet mówią że zapłacą. Ale to tylko przejawy i pozory tego że się interesują .
Obecnie mogę powiedzieć że jest dobrze ; ) choć nie idealnie.
misery bardzo chaotyczna ta twoja opowieśc, rozumieją, ale nie rozumieją, wspierają i nie wspierają, płacą i nie płacą... Cóż, czasem warto porozmawiac z rodzicami poważnie i nie użalac się nad sobą, każdy był przecież nastolatkiem i każdy miał kiedyś "doła"  😉 powodzenia!

ja pamiętam, jak uciekałam z lekcji i jechałam do stajni, bo rodzice nie pozwalali mi jeździc do konia po szkole, żebym miała czas na naukę, dopóki nie poprawię ocen. Jak wychowawczyni dzwoniła do mamy, że mnie nie ma w szkole, to ona od razu jechała do stajni po mnie  😁 nie mieli ze mną lekko
wiem że chaotyczna, ale tak to właśnie wyglądało i wygląda, choć teraz już jestem prawie spokojna, że np. za miesiąc też będę miała konia.
I nie użalam się nad sobą, ale do koni zawsze byli uprzedzeni, za to inne sporty które im się podobały i np. sami w młodości uprawiali to płacili za wszystko, zawozili kupowali, żeby trener był najlepszy itd.
Po porostu chciałam się wypowiedzieć na temat, choć z mojej strony tylko czasami jest różowo, ale próbuje dalej to ciągnąć choćby miało mnie to kosztować wiele wyrzeczeń. ; )
U mnie bywa różnie . Generalnie męża , ani faceta obecnie nie mam . Ale mam rodziców - konie lubią , tato jak jedziemy gdzieś na wakacje i ja chcę się na jazdę zapisać , to on też chętnie . Zaczął jeździć mając 56 bodajże lat . Trochę też jeździ w wakacje siostra . A tak naprawdę tylko mnie została ta pasja , myślę , że do końca życia .
Jeżdżę sporo na zawody także po całej Polsce . Tata tylko pyta gdzie i kiedy wrócę , a mama - puka się w głowę o 4 rano ( bywa że o takiej wychodzę na pociąg , by w Lesznie np być o tej 8-9 ) a wcześniej jęczy ciągle "Gdzie Cię znowu niesie ?" . A jak miałam w ubiegłym roku jechać na zawody do Austrii , bo chciałam zobaczyć jak to za granicą wygląda to prawie zawału Mama moja dostała i powiedziała "Jeszcze Cię tam na zawodach nie było" . Pieklili się że każdy weekend na gonitwach spędzam , że z nimi nigdzie nie chcę jechać - na szczęście z własnej mojej woli zrezygnowałam prawie z wyścigów . Czasem mam swoje jakieś plany , jak w tym roku w maju do Boguslawic - a rodzice znając je potrafią zaplanować tak plany , że i tak ja zostaję w domu - bo ktoś musi siedzieć te 3 dni z kotami .
Nie mają nic przeciwko jeżdżeniu , ale się wkurzają jak wracam ( tak często bywało na praktykach , czy poprostu z koleżanką ) po 21 ze stajni . Ale jak siostra wraca po połnocy , nie ma jej całe dnie to się jej nie czepiają .
Teraz jak trochę pomyślałam jakie gorzkie żale tutaj wylałam, to stwierdzam że jednak trochę przesadziłam z tym całkowitym brakiem zainteresowania ze strony rodziców. 😉
Nie mają nic przeciwko mojemu jeżdżeniu ale fakt faktem płacenie za konika nie jest im na rękę. Jestem trochę zdegustowana także faktem że młodszy brat chodzi na pełno zajęć, w gruncie rzeczy na co tylko ma czas. Więc zawsze jest to pretekst do rozmowy na temat płacenia za konia. 😉
U mnie to było tak średnio na jeża. Mama mnie bardzo wspierała, ale tylko mentalnie, bo z kasą było różnie. To ona wydała ojcu ostateczny rozkaz: zabieramy ją do stajni. Wiedziała, ze od dziecka kochałam konie, jak na wsi stała jakaś Baśka za płotem, to siedziałam cały dzień zaczarowana. Po paru miesiącach jazd zrozumiała, że to nie tylko hobby, to pasja. Mieliśmy nawet w domu taką zasadę, że jak coś mi idzie źle (oceny, zachowanie), to za karę może byc wszystko - zakaz oglądania TV, wyjścia na dwór, spotkania z koleżankami... ale nie wolno mi było zakazac wyjazdu do koni. Bardzo się dzisiaj cieszę, że mama tak szanowała moje zamiłowania. Mimo, że sama miała konio - fobię i na sam wido konia autentycznie trzęsła się ze strachu

Z kolei mój ojciec to inna bajka. To on trzymał kasę w domu i można powiedziec, że był takim... Scroogem. Stac nas było na treningi, na własnego konia, sprzęt. Nie byliśmy biedni. Ale ojciec strasznie skąpił, we wszystkich dziedzinach życia zresztą. Po 3 latach jazd wysadził mnie gdzieś w jakiejś wieśniackiej stajni bez ujeżdżalni, gdzie konie chodziły na kantarach z wodzami zrobionymi z psiej smyczy. Powiedział, że nie da mi kasy na jazdy, bo przecież już umiem jeździc 😵 Jeździłam więc w tej wieśniackiej stajni w zamian za pracę. Wydałam swoje wszystkie pieniądze od babc i chrzestnych na porządne ogłowie i siodło i jeździłam (i nie powiem, mimo braku trenera też się wielu przydatnych rzeczy tam nauczyłam)

Po 2 latach mama dostała podwyżkę, więc sypnęła mi trochę groszem i poszłam do stajni z instruktorem. Nawet jakieś zawody pojechałam 🙂

Teraz się strasznie wkurzam, bo ojciec od chwili, gdy mnie wysadził w tamtej gorszej stajni, ciągle mnie ciągnął w dół. Używał pod moim adresem epitetów, od których do dziś mnie serce boli 🙁 i powtarzał, że mam dac za wygraną, że nic z tego nie będzie itp. Teraz, gdy jeżdżę wkkw w Anglii i mam jakieś osiągnięcia, opowiada wszystkim, jak to JEGO córka osiągnęła dużo tylko i wyłącznie dzięki niemu 👿 (jego córka - hihi, a zawsze jak jechałam do stajni to krzyczał do mamy "jak TY ją wychowałaś"😉 Gdybym go kiedykolwiek posłuchała, to bym NIC nie osiągnęła.
Mój mąż i teść teoretycznie koniarze, a w praktyce teść utrzymuje konie zimnokrwiste. Ma mi za złe, że do wolnego boksu nie chcę wstawić swojego konia, ani namówić koleżanki żeby jej koń tam stanął. A wg ich obu ja się na koniach nie znam, wymyślam jakieś dziwne utrudnienia w życiu, bo: 1. kto to słyszał, żeby konia 24h w lecie na pastwisku trzymać, 2. kto to słyszał, żeby koń na pastwisko i z pastwiska był prowadzany na uwiązie, przecież stadem też wpadną do stajni i batem się poprzegania do odpowiedniego boksu, 3. czemu denerwują mnie widły, grabie, drabiny, gołębie i kury w stajni, drut kolczasty (bo ogrodzenie z drągów strasznie często trzeba poprawiać), pryzma gnoju na którą wyrzuca się wszystko na pastwisku, w tym skoszoną z błotem trawę z trawnika, zgniłe jabłka??? 4. po co młodego konia uczyć podawać nogi, przecież można wstawić do poskromu i na siłę też podniesie, 5. licencja dla klaczy? dopiero od kiedy weszły dotacje...  😤  Przecież jakaś dziwna jestem 🍴  Mój koń stoi w pensjonacie, chociaż i teść i my mamy przydomowe stajnie, ale tam chodzi do tej pory ze stadkiem na zewnątrz, stajnię mają otwartą, więc jak chcą to sobie wejdą, jak nie to nie. Mam sporo pracy, więc i tak na koniu jeździ znajoma, ja już padam na nos po 16.00. Kłótni o czas poświęcony koniom nie ma, są za to kłótnie, że kiedyś to się końmi interesowałam, wyciągałam go przed śłubem na zawody, pokazy, do znajomych koniarzy a teraz praca i praca(któą lubię). Wolę pogadać z przyjaciólkami, a u teściów głuchnę na słowo koń... 
Jak się odzywam to jestem przemądrzała, a jak nie to nieuprzejma... Życie z koniarzem o ciężkim charakterze jest baaardzo męczące, ale nawet jakby nie był koniarzem to charakter ma i tak trudny.
Ojciec mnie kiedyś tępił, ale jak zobaczył, że odporna jestem, to dał mi w podstawówce kasę na jazdę z instrukorem, bo myślał, że pojeżdżę i mi przejdzie  😅  Teraz, po 19 latach już zaakceptował mojego konia, psa, skończone studia, pocztówki. I dzięki temu, że długie lata z nim walczyłam o swoje zainteresowania, to teraz umiem puszczać mimo uszu teksty męża i teściów, chociaż czasem ciśnienie mi podniosą i tak. Mamę mam za to złotą, bo nigdy złego słowa mi nie powiedziała, psa kocha nad życie, jak nie miałam czasu poprzedniemu konikowi wrzucić siana to jechała i dawała  🙇  Ogólnie cieszę się, że finansowo nie zależę od nikogo,bo gdybym miała prosić męża o wsparcie to bym chodziła z odgryzionym językiem. Łatwego charakteru też nie mam, więc sporo zgrzytów to też moja wina, bo mogłabym rozegrać sporo rzeczy inaczej.
Ja z kolei mam najbardziej wyrozumialych, wyluzowanych rodziców na swiecie, którzy nigdy w zyciu nie pozbawiliby swego dziecka pasji. Cale dziecinstwo wloczylam sie po róznych stajniach, sama sobie zawsze musialam "wychodzic" kontakty. Kiedy bylam mlodsza, rodzice dawali czasem na jazdy rekreacyjne, natomiast gdy skonczylam jakies 14 lat, zaczelam jezdzic za prace. W wieku 16 lat trafilam do duzego osrodka, gdzie zalapalam sie jako luzaczka pomniejszego zawodnika, potem ewoluowalam w luzaczke najwiekszego zawodnika, wielokrotnego MP - i tak sie zaczelo, a twalo az do momentu, gdy skonczylam studia. Mialam codziennie kilka koni do jazdy, co weekend zawody - jak nie czterodniowe wyjazdy na ZOO to przynajmniej okregówki. Codziennie (oprócz niedziel) bylam w stajni - czy -20, czy deszcz, czy wigilia. NIGDY nie uslyszalam od rodziców zlego slowa - nawet jak dzien w dzien wracalam do domu o 22, wychodzac do szkoly przed 7. NIGDY nie robili mi wyrzutów, ze wyjezdzam co pare tygodni na cztery dni z ludzmi, których znaja tylko z moich opowiadan. Zawsze z przyjemnoscia sluchali moich opowiesci typu "Dzisiaj skakalam na Nomadzie", albo "Trener ma nowego konia na GP, bierzemy go na CSI do Sopotu".  Po prostu robilam to, co kocham - a oni byli zadowoleni, ze mam zainteresowania, pozytkuje energie w inny sposób, niz wloczenie sie po galeriach handlowych i tym podobne.
Jednak uwazam, ze to czesciowo dzieki mnie samej tak sie nam dobrze ukladalo - mieli do mnie zaufanie, bo w miare rozsadna osóbka ze mnie byla, poza tym mimo notorycznego braku czasu nigdy nie zawalalam swoich spraw.
A jak to wyglada w zyciu doroslym? Jeszcze nie wiem, zdam relacje, gdy wróce do koni, bo na razie nie mam z nimi do czynienia, takze ciezko powiedziec!
Hiacynta, wooow! I udało Ci się to wszystko pogodzić? Studia, luzakowanie i jeżdżenie?
Tak się dziwię, bo w tej chwili dorobiłam się studiów, konia i chłopa i..... przyznam, że mi trochę ciężko.
Ciekawa jestem, jak to jest w przypadku  jeżdżących rodziców  i dzieci 🙂
Jeśli między rodzicami są różnice w szkoleniach, to co dzieje się w przypadku dzieci ?

Czy dziecko odnajduje się w tym wszystkim , są naciski , ambicje  rodzica  ?
Znam przypadek, kiedy dziecku została obrzydzona jazda, poprzez stawianie wysokich wymagań, za wysokich 🤔

Czy może dziecko jest oddawane pod opiekę innej osoby?
Sankarita - no, udawalo mi sie - po szkole/zajeciach na konie, nauka zawsze na ostatnia chwile, gdzies nad ranem/w tramwaju - ale jakos wszystko wychodzilo 😉 Potem, wlasnie na studiach - szczególnie na pozniejszych "rokach" - udawalo mi sie poustawiac tak plan, zeby móc miec ten co drugi piatek wolny i zajecia w miare blokowo, tak, ze do stajni jezdzilam albo rano, albo wieczorem.  Oczywiscie maks nieobecnosci mialam zawsze wykorzystany  🤣
Aha, no i oczywiscie wszystko komunikacja miejska + z buta, wszerz Warszawy 🙂 To byly czasy!

Mysle, ze wszystko sie rozchodzi wlasnie o tego chlopa - w czasach licealno-studencko-konnych chlopa nie mialam, 90% mojego pozaszkolnego czasu zajmowala wlasnie stajnia. Gdyby chlopak byl, to ten wolny czas musialabym jakos podzielic miedzy niego i stajnie/wyjazdy na zawody...
Guli myślę , że doświadczenie tego typu co piszesz ma Zapnij się . Napisz do niej , może się wypowie , zresztą sama założyła o tym wątek na Towarzyskich "Kochani rodzice?" czy jakos tak .
guli U mnie rodzice sie nie wtrącają co do mojej jazdy. Od początku zostawiali mnie pod opieką instruktora/trenera. Kiedyś tata próbował sie trochę wtrącać odnośnie zawodów, ale później dał spokój. W tej chwili jeżdżę lepiej od rodziców i to ja mamie zwykle uwagę zwracam, czy czasem prowadze jazdy.
guli My zdecydowanie nie chcemy aby dzieci jeździły konno w stopniu "bardziej" niż mocno rekreacyjny. My wiemy i one wiedzą - ile konie wymagają kasy! Cieszymy się, że jak na razie, żadne nie jest "chore" na konie. Sądzę, że nawet gdyby takie zadatki były, to nasze dzieci wyleczyłyby się we wczesnym dzieciństwie - wiecznie na zawodach, rodzice wiecznie na koniach, rozmowy o koniach, w TV - konie itp. Założyliśmy, że nauczymy dzieci jeździć tak,jak jeździ się na nartach, "umie" pływać, czy grać w tenisa - ot, rekreacyjna "umiejętność". Była okazja - nauczyłam jeździć stępem i kłusem. Syna w ogóle "mam z głowy" - będzie zdecydowanie za potężny na konie. Córa teraz jeździ raz w tygodniu. Ma za sobą pierwszy teren, pierwsze skoki. Jestem szczęśliwa widząc, jakiego "banana" ma na twarzy siedząc na koniu. Muszę się bardzo pilnować, żeby nie wtrącać się do jej jazd, choć czasem się wtrącam  😡. Ale wiem, że moje wymagania ją usztywniają. Jako że (po babci chyba) ma osobowość perfekcjonistki, a ja, oczywiście, chciałabym, żeby była świetnym jeźdźcem - to w sumie nie działa dobrze. Na szczęście życzliwi znajomi prowadzą jazdy wesoło i pogodnie  😀 Czasem wzdycham, gdy "narzeczeni" z dzieciństwa (dzieci naszych znajomych) przywożą kolejne medale  🤔, dumnie noszą orzełka na rajtroku - cóż, myśmy ani tego nie chcieli, ani okazji za bardzo nie było. I dobrze - brak końskiej pasji zdecydowanie ułatwia życie  🙂. Gdyby któreś z dzieci zdecydowanie posiadało "końską aberrację" - stanęlibysmy na uszach, żeby mogło realizować swoją pasję na jak najwyższym poziomie. Na szczęście na razie spokój  😀iabeł: Tfu, tfu - bo młody ma dopiero 4 lata  😀iabeł:
Hiacynta, nie no, ja nie jestem aż tak bardzo "usportowiona", nie mam kilku koni do jazdy i nikomu nie luzakuję, więc niejako można by powiedzieć - mam więcej czasu, ale i tak coś ciężkawo... no ale, skoro Tobie się udało czas podzielić to co mnie ma się nie udać. 😉
jesli chodzi o dzieci- chciałabym zeby lubiły jezdzic. Moze niekoniecznie sportowo- ale gdyby chciały to na uszach stane a im pomoge... zmuszac nie bede. Pamietam jak mi rodzice utrudniali jazdy, ograniczali czas... nie bede tego robic.
Moi chłopcy 11 lat i 6 lat niezbyt lubia jezdzic- ale bliźniaczki dziewczynki uwielbiają 😜Jesli im nie przejdzie- bede przeszczesliwa, nie bede ich uczyła sama nawet podstaw- sa od tego profesjonalisci...
Ale one maja dopiero 3,5 roku- za jakies 2,3 lata moze wiecej bedzie wiadomo. 👀

Odgrzebuję.
Rodzice to też w sumie rodzina  😉
Przyglądam się rodzicom młodych zawodników podczas treningów,zawodów.
Różnie to bywa. Jedni publicznie ochrzaniają , wymądrzają się a nawet poniżają swoje pociechy.
Inni pięknie wspierają, pocieszają,dopingują .
Jak to jest? Rodzic podczas zawodów jest potrzebny czy powinien siedzieć w domu?
Ja tylko dodam od siebie, że moi rodzice jeździli.
Oboje. Matki na koniu nie pamiętam, ale sa zdjęcia jakieś - z "ogierów" w Sierakowie,
ojciec jeździł jeszcze za czasów moich "jazd"
nawet zdarzył sie nam wspólny teren stępo-kłusowy (z powodu 4-ro letniego dziecka na dużym koniu z nami ;-)

jako, ze byli typowymi rekreantami  - chociaż kiedyś wszak nie było rekreacji - kompletnie nie komentowali mojej jazdy ;-)
ojciec jeździł bardzo siłowo - stara szkoła jazdy, bardziej ułańska, dużo terenów i rajdu, praktycznie zero placu
pamiętam jak raz w terenie zerwał wodze szarpiąc sie z koniem

mojej pasji ani nie popierali, ani nie zachęcali, ani nie zniechęcali

konia zakupiłam sama już jako dorosła samodzielna osoba - bez ich wsparcia i pomocy,
do głowy by mi nie przyszło by prosić o "konia" jak byłam na ich utrzymaniu (szkoła, studia) bo po prostu czasami nie było co jejść a co dopiero takie obciażenie

ojciec pojechał ze mną go odebrać  😉

teraz wiele razy sugerowali, ze jakby coś sie stało (np. finansowo) mogą wziać konia do siebie (mają dużą działkę) - wybudują mu "szopkę"

nie ukrywam, ze z ojcem wiele jeździliśmy na zawody: Biały Bór, Iwno, Nowielice, Sieraków, Posadowo, Łobez, Racot
często co weekend - tylko aby popatrzeć - głównie WKKW oraz zaprzęgi, pamiętam te wszystkie stadniny sprzed 20-30 lat  😲 😲 😲 jak były w "kwiecie rozkwitu"

ojciec miał duze końskie towarzystwo - większość tych "starych dziadków" z PZJ, jakiś sędziów, dyrektorów stadnin, to jego znajomi - których też pamiętam sprzed 20-30 lat  😉


deborah   koń by się uśmiał...
30 kwietnia 2010 10:24
Tania, potrzebny o ile luzakuje i nie jest typem przelewajacym swoje niespełnione ambicje na dziecko 😉


u mnie temat jest prosty. Ja mam konia B. ma konia. Ja jeżdżę, trochę  startuję, on pomaga luzakuje, odwiezie konia po startach do stajni jak trzeba a ja chce jeszcze popatrzeć 🙂

pomaga zawsze także finansowo jeśli jest takla potrzeba. nie szarpiemy się o czas spędzany w stajni choć niestety ostatnio weekendy wyglądają niefajnie. on w stajni od 7-12 ja od 12-16..
liczę że to przejściowe.

generalnie wiem z doświadczenia że związek z partnerem nie zainteresowanym końmi zawsze prowokuje mniejsze czy większe konflikty.

mój były mąż wedkował ja jeździłam. ciągle słyszałam narzekanie że piorę te "śmierdzące czerpaki" że nie ma mnie w domu, że w weekendy jestem na zawodach.

teraz jest wspaniale.

najlepiej wspominam chwile kiedy oba nasze konie stały w jednej stajni i śmigaliśmy razem w tereny..
Odgrzebuję.
Rodzice to też w sumie rodzina  😉
Przyglądam się rodzicom młodych zawodników podczas treningów,zawodów.
Różnie to bywa. Jedni publicznie ochrzaniają , wymądrzają się a nawet poniżają swoje pociechy.
Inni pięknie wspierają, pocieszają,dopingują .
Jak to jest? Rodzic podczas zawodów jest potrzebny czy powinien siedzieć w domu?


najgorsze jest jak komentują nie tyle występy swoich pociech, ale występy obcych dzieci i jeszcze się przy tym nie znają kompletnie na rzeczy
to takie żenujące - tacy powinni siedzieć w domu
A ja już mam sto lat i powinnam machnąć na to ręką ale wciąż mam gdzieś na dnie serca żal,
że moja Mama nigdy mnie nie widziała na koniu. I do dziś mówi,że koni nie lubi, że śmierdzą ,
że w moim wieku powinnam przestać się wreszcie wygłupiać.
I tym sposobem mój rodzic niewiele o mnie wie i nie zadał sobie trudu,żeby się dowiedzieć.
Rzutuje ten głupi z pozoru szczegół na całość naszych relacji.
Jako nastolatka byłam bardzo samodzielna i nie oczekiwałam głaskania po głowie ale właśnie w chwilach kiedy
mi się coś udawało na koniu byłoby mi miło gdyby Mama chciała choćby zerknąć .
generalnie wiem z doświadczenia że związek z partnerem nie zainteresowanym końmi zawsze prowokuje mniejsze czy większe konflikty.

Nie zgodzę się, z pewnością sytuacja nie jest łatwa, ale jeśli partner nie koniarz rozumie co to jest pasja ( np ma własną 🙂 ), to nie będzie się czepiał.
mój mąż siedział może z 3 razy na koni X lat temu, koni się generalnie boi, ale jak jesteśmy po ślubie 5 lat, to ani razu nie powiedział mi "Znowu Cię nie ma w weekend"  😅
Chyba nie jest wyjątkiem?  🤔
Tania, też mi smutno z tego samego powodu. Poza tym w ogóle nie mogą zrozumieć, że wydaje się kasę na takie "bzdety" 🙂 Mam konia 10 lat, moja mama może była 2 razy ze mną na zawodach, a tak bez powodu w stajni popatrzeć to może 5 razy 🙂
Tania, też mi smutno z tego samego powodu. Poza tym w ogóle nie mogą zrozumieć, że wydaje się kasę na takie "bzdety" 🙂 Mam konia 10 lat, moja mama może była 2 razy ze mną na zawodach, a tak bez powodu w stajni popatrzeć to może 5 razy 🙂

No to przynajmniej była.
Po wielu latach wiem,że KONIE -tak ogólnie -to ważna część mojego życia.
Ale widać to nie jest ważne dla niektórych rodziców.
Ja staram się w ważnych chwilach być przy moim synu -chociaż dziś to już dorosły facet.
Ночью в поле звезд благодать ?      heh, dalej rozumiem  😉
sorki z OFF TOP
Moje kochanie przez dlugi czas uwazalo ze konie maja sekretne zycie  😀iabeł: i ze jedza króliki "do czy kto widzial na jednej lace królika i konia nio i nikt niewie co te bestje robia noca" 🤬 tak bylo dopuki nie kupilismy naszej.
Konia stala sie dobrodziejstwem, trzyma  córke zdala od telewizora i glupich pomyslów(13lat), a mencizna gada tylko o perdolinskiej choc do jazdy jeszcze go nie ciagnie zreszta i tak cale dnie spedza na rybach lub robieniu przynent.
ps,

przepraszam za brak polskich liter
Coś o tym wiem. Mój małżonek także za końmi nie przepada i woli te mechaniczne. Nasze małżeństwo (staż 24 letni) o malo się nie rozpadło. Mąż odkąd mam konie (3 lata) poczuł się odsunięty na plan dalszy. Opuscił mnie nawet na kilka miesięcy, bo chciał być sam. Wrócił, ufff, ale strasznie się nawyginałam. Nie umiem życ bez koni i bez niego, to chyba najgorsza opcja. Póki co, jest równowaga, ale lód też jest cienki.
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się