Konie , a rodzina .

Averis   Czarny charakter
05 maja 2010 18:36
Moja mama, gdy byłam w podstawówce, zawsze woziła mnie do stajni i płaciła za jazdy. Potem znalazłam stajnie z dojazdem transportem miejskim i gdzie mogłam jeździć za jazdy. Od tamtej pory mama w stajni była może z 6-7 razy. Nie można powiedzieć, ze mnie niesamowicie wspiera, ale też nie robi wymówek. Przy okazji przewożenia Karsona do Warszawy spytała, czy to nie będzie dla niego zbyt duży stres i czy mu się spodoba w nowym domu. Nawet nie wiecie jak mnie tym ujęła.
Ja z kolei jestem przykładem dziecka,którego rodzice niesamowicie wspierają. W sumie całe życie rodzinne owija się wokół koni. Z końmi w sumie moja rodzina związana od ok. 1990 roku,kiedy to moja starsza siostra zaczęła uczęszczać na rekreacyjne jazdy. Oczywiście głównym propagatorem wszelkich aktywności w mojej rodzinie jest mój wspaniały tata. Mama długo nie interesowała się końmi, owszem, jako artystka-graficzka uważała je za piękne,chodzące "dzieła sztuki"  😁 ale do stajni nie wchodziła. Sytuacja diametralnie zmieniła się, odkąd ja zaczęłam jeździć (pierwsze jazdy w ok. 93 r.) bardziej pro (czyli szkółka,pierwsze dzierżawy).Moja siostra wtedy postawiła zdecydowanie na muzykę- nie poradziła sobie z ogromem pracy w szkole muzycznej + jazda konna.Szkoda, bo zapowiadała się na niezłego sportowca. Swoją końską karierę zakończyła na poziomie skoków klasy P. Potem ja przejęłam pałeczkę i zaczęłam jeździć nazwijmy to profesjonalnie aczkolwiek określenie to nie jest adekwatne jeśli chodzi o 9 letnie dziecko  😁 . Złapałam bakcyla, dobrze mi szło. Nawet mama zaczęła się pojawiać w stajni. Jeździłam ok kilka razy w tyg, rodzice opłacali te jazdy, sprzęt kupowałam sama (dziwnie to może zabrzmi ale jako 9 letnie dziecko już zarabiałam jakieś tam małe sumki na konkursach - muzyka,flet).Potem przyszedł czas na dzierżawę (czy poradzę sobie z grafikiem szkoła-flet-koń)Mimo wieku 10 lat jakoś dałam radę,aczkolwiek nie wyobrażam sobie robienia tego wtedy,bez pomocy a przede wszystkim dowozu ze strony rodziców. Później przyszedł czas na pierwszego konia. Nadal nie miałam żadnych problemów z organizacją czasu,wręcz przeciwnie. Intensywne życie młodego muzyka ( konkursy kilka razy do roku,koncerty itd.) + koń nauczyły mnie życia. W tej chwili mamy już kilka koni własnych+ w treningu,moi rodzice są maksymalnie "wkręceni",tata udziela się jako działacz w PZJ,klubach. Cieszę się,że dałam rade wszystko ze sobą pogodzić, chociaż miałam kilka sytuacji "kryzysowych", ale właśnie dzięki pomocy rodziców, zawsze wychodziłam na prostą. Co do rodziców na zawodach - ja osobiście,mimo że juniorem już nie jestem niestety od tego roku MJ  😁 mogę mam nadzieję udzielić się w temacie jeszcze jako "młoda latorośl". Nic mnie bardziej nie denerwuje po średnio udanym przejeździe jak uwagi mamy - nie moze zrozumieć, że od krytyki mam trenera. Na szczęście zawsze w pobliżu jest tata, który ją uspokaja  👍
Podsumowując - nie wiem co bym zrobiła bez rodziców, ich wsparcia przede wszystkim psychicznego,staram im się odwdzięczać przynajmniej sukcesami na placu boju jeździeckiego i muzycznego  😉
Męża nie mam (nie ten wiek 😉), chłopaka też nie. Jedynym utrudnieniem są rodzice, bo do mojego jeżdżenia mają stosunek mocno... Nijaki. Były czasy, kiedy jeździłam za pracę i często nie było mnie w domu, były czasy, kiedy luzakowałam i potrafiłam co dwa, trzy tygodnie wyjeżdżać na całe weekendy, to na jakieś zawody regionalne, to na ogólnopolskie. Chcieli tylko wiedzieć z kim, gdzie i kiedy wrócę. Układ im odpowiadał - ja jeździłam, oni nie musieli wykładać ani grosza na moją pasję. Nie przeszkadzało im, że w tereny zawsze jeżdżę sama, nie przeszkadzało, że stajnia jest daleko, nie oburzali się na późne powroty. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni pod koniec gimnazjum... Na kilka miesięcy przed egzaminami odcięli mi wszystko, zostałam na dobry rok pozbawiona jakiejkolwiek styczności z końmi. I od początków liceum żmudnie rzeźbimy dalej, ale teraz jest dużo trudniej. Im bliżej do matury, tym bardziej drażni ich fakt, że "za mało się uczę", "nigdy nie ma mnie w domu". Przestałam jeździć za pracę, po wielu rozmowach, ale i kłótniach doszliśmy do kompromisu - sponsorują jazdy raz w tygodniu. Ale i tak o każdą złotówkę muszę prosić, muszę obiecywać, że w zamian za to wsparcie zrobię to czy tamto. Do tego ogranicza się ich pomoc. Czasami przykro mi, że nie wykazują żadnego zainteresowania tym, co robię. Nie ma mowy o tym, żeby pojechali ze mną do stajni (a przy okazji po prostu mnie podwieźli, bo w jedną stronę jadę minimum 1,5h). Pytają tylko czasami, przez czystą grzeczność, "na którym koniu jeździłam". Średnio ich obchodzą moje postępy. O wiele bardziej by im odpowiadało, gdyby moją pasją było rysowanie czy gra w szachy. Chyba widzą we mnie przyszłą kobietę sukcesu, której nauka zapewniła byt. Ech, chciałoby się już zacząć zarabiać na siebie... 🙁
Mój tata zawsze była taki na 'nie'. Ale ostatnio chyba zrozumiał, że i tak nie odpuszczę i będę jeździła. Czasami tylko pomarudzi, że 'ja się zamęczę', 'nie mam na nic czasu' itd. Ale przestał mnie chociaż namawiać, żebym sobie dała spokój i krzyczeć, żebym sobie pojeździła raz w tygodniu, bo przecież mi to wystarczy.. Mama nie ma nic przeciwko. Tyle, że ja sama dojeżdżam do stajni i zarabiam na jazdy. Rodzice mi sponsorują tylko np. noclegi na wakacje, zawody, odznaki i takie inne pierdoły. Ale chciałabym też, żeby chociaż raz na miesiąc mnie podwieźli do stajni.. Sama dojeżdżam co najmniej godzinę, w tym pół godziny piechotą. Do szkoły idę na 8, później do stajni i bardzo często wracam ok 18-19. Dodatkowo jeszcze trzeba zrobić coś do szkoły.. I rodzice się wkurzają, że w domu nie pomagam. Ale w sumie, nie jest źle, szczególnie ostatnio. Jeszcze niedawno, przy każdym wyjeździe do stajni miałam wykłady 'po co ja tam tak często jeżdżę".
Dobrze,że mi nikt nie zwraca uwagi na to,że często wracam ze stajni koło 23  😁 W sumie dom widzę tylko z perspektywy łóżka, ok. 8 godz dziennie  🤔wirek:
eleagnus- mam nadzieje ze twoja polowica sie nawruci jak mój.  Strasznie mu sie podobaja polskie zwyczaje konskie ( flaszka za upadek z konia). Wzielam go kilka razy na takie ogniska z toastami "jestem  du.. a nie jezdziec pije za zdrowie .." byl zachwycony zwlaszcza kiedy mógl sie pochwalic jak mi wieszaki na sprzet poinstalowal.
Mam nadzieje ze to nie przez te wszystkie sliczne, mlode amazonki  👿

Tak czytam ten watek i mnie tak rozczulilo ile ja bym dala zeby moja córcia tak za konmi byla. Marzy mi sie by z nia razem pojezdzic w teren, a tu nici. Tu do wszystkich nastolatek dajcie patent  🙇
Oj nie wiem czy istnieje coś takiego jak patent na nastolatkę  😜 ale tak na zdrowy rozum jest jedna prawidłowość - im bardziej czegoś nastolatkowi zabraniasz tym bardziej ów nastolatek się tym interesuje. Coś na zasadzie zakazanego owocu  😜

Jeśli chodzi o mnie i rodzinę to sprawa wygląda nijak. Nie potrafię nie mówić o koniach w domu czy na spotkaniu rodzinnym, bo to część mojego życia a oni wszystko sprowadzają do jednego - pieniędzy. Mówię, że zmieniam stajnię to ich pytanie nie brzmi dlaczego ani gdzie tylko ile będzie kosztował przewóz i pensjonat. Rozmawiałam o kastracji to też pierwsze pytanie ile to kosztuje, tak jakby pieniądze były najważniejsze i jakby to oni za konia mi płacili. Pieniądze to nie jest cel sam w sobie przecież, pieniądze to środek do realizowania swoich marzeń, swoich pasji. Przynajmniej dla mnie... Od 4 lat mam chłopaka, od roku mieszkamy razem, dzielimy się rachunkami, robimy zakupy na zmianę itd ale za konia ja sobie płacę sama (oboje pracujemy). Jak się dowiedział ile płacę teraz za pensjonat to normalnie pobladł  😜 ale stwierdził dwie rzeczy - po pierwsze żebym matce nie mówiła bo się nogą przeżegna  😁 a po drugie, że dopóki ja utrzymuję Kaszmira to jemu nic do tego ile pieniędzy na niego wydaję. To nie jest tak, że Michał nie lubi Kaszmira... on po prostu wie że te pieniądze bardzo by się nam przydały na remont mieszkania  😡 Co prawda mam konia od pół roku a on był zemną w stajni raptem 4 razy ale za każdym razem przeżywa to spotkanie z końmi przez tydzień, jak małe dziecko  😁 Chodzi po domu i ciągle mówi : Iza wiesz co ? A ja karmiłem dzisiaj koniki / głaskałem dzisiaj Kaszmirka / dałem Kaszmirkowi marchewkę/ byłem z Kaszmirkiem na spacerze itd. 😜
Matka zaszczyciła mnie swoją obecnością w stajni 2 razy... na dodatek przyjechała ubrana jakby szła na bankiet a nie do stajni... a za pierwszym razem dotknęła włączonego pastucha i ją prąd kopnął  😂 kobieta na wsi wychowana a myślała,że to taka tylko taśma sobie jest zwykła  👍
rudazaraza   Bo rude jest piękne.
07 maja 2010 18:59
No cóż moja sytuacja jest pół na pół. Dostałam od rodziców konia i wszystko było pięknie dopuki nie chciałam startować. Wtedy się dowiedziałam, że ani on ani ja się do skoków nie nadajemy (nie widzieli ani jednego treningu!), że nikt mnie nie będzie na zawody woził itp. itd. Kiedy namówili mnie na zmiane stajni która była bardziej przyjazna sportowi myślałam, że coś się zmieniło, pojechałam na pierwsze zawody (jako amator), ale po tym dostałam już całkowity zakaz trenowania i do dziś nawet boję się o tym wspomnieć żeby nie dostać ochrzanu. Część rzeczy niezbędnych kupuje sama, na część czasami urobie rodziców, najczęściej medykamenty. No i mimo, że mój chłopak też jeździ i ma swojego konia, to jak to ułan, sportu nie lubi, mojej stajni też i jeżdżenie tam staje się czasami problemem (bo wolisz konia ode mnie!). no ale life is life... Ważne, że przynajmniej własna gadzina jest 🙂
A ja mam super mężczyznę, który bardzo szybko wkręcił się w konie i  kupiliśmy razem drugiego. Wcześniej byłam z facetem, który jest ojcem mojego dziecka ale jakoś nie specjalnie podzielał moją pasję i bywały też wywody na temat koni. Jak jeździłam za często to było że za dużo czasu, jak nie jeździłam to było "po co Ci ten koń" ale rozstaliśmy się, no i nie ukrywam, że jego upierdliwość w związku z końmi była jednym z powodów (oprócz miliona innych).

Pierwszego konia zakupiłam sama ponad rok temu, ale z końmi jestem praktycznie od zawsze. Dziecko ma prawie 4 lata i również załapał bakcyla, chce jeździć i jeździ czasem ze mną a ostatnio sam zatrzymywał i ruszał koniem 😀 ahh jaka byłam dumna wtedy, a moi rodzice akurat byli wtedy na stajni i byli przerażeni w trosce o wnuka.
Rodzice chyba teraz domyślili się, że koń jest mój. Wcześniej byłam współwłaścicielką albo dzierżawiłam. Taka "półprawda" uchroniła mnie od wywodów odnośnie wydawanej gotówki na konika, na którego mnie nie stać. A ich wywody bywały czasem bardzo demotywujące a czasem wręcz przykre. Aktualnie widzę, że akceptują moją pasję i cieszą się, że syn oraz facet z którym jestem w związku w tym uczestniczą. Poza tym cieszą się, bo prowadzę jazdy i zarabiam.
Czasem mama coś powie, że jestem za bardzo zaangażowana w relację z koniem ale dla mnie to w sumie komplement.

Babcia z którą mieszkam, bardzo wspiera, głównie psychicznie jak bywały/bywają problemy ale też zdarzało się że przy problemach finansowych pożyczałam jakieś pieniążki bo coś było potrzebne dla konia.

Wracając do mojego faceta, cieszę się że poznałam kogoś takiego (zaakceptował syna oraz pasję - co dla mnie jest najważniejsze w życiu). Sam poprosił o naukę jazdy, sam zaczął czytać o koniach, sprzęcie, dopytywał mnie a jak czegoś nie wiedziałam to wspólnie szukaliśmy. No i mój zazdrosny koń też go zaakceptował, a do dzisiaj widzę "minę" Riha kiedy "jakiś chłop" mnie objął haha. W każdym razie, chcemy być razem i chcemy też aby w naszym życiu były konie, duuużo koni 🙂
Odwiedzili mnie bliscy w stajni. Rodzina. Po raz pierwszy w życiu ( a żyję długo). No i miny były bezcenne.
Oni byli przekonani, że ja latami koczuję na sianie w jakiejś szopie i uganiam się po polach.
Tymczasem stajnia RR wprawiła ich w osłupienie.  😂
Pozwoliłam głaskać konie, prowadzić, pomagać przy myciu. Wsadziłam na konia. Przewieźliśmy dwukółką.
Nagle dwie dorosłe osoby zrozumiały jaki koń jest duży i jak to wszystko jest INACZEJ niż na filmie.
Pewnie to powinnam napisać w "Laicy o koniach", ale nie chcę już rozwijać tematu:
- zaskoczyło mnie, że zsiadanie z konia jest trudniejsze niż wsiadanie.  👀
Miałam nie lada kłopot żeby przekonać do przełożenia nogi przez grzbiet.
gdy kupowałam pierwszego konia był krzyk mojej mamy 'a po co Ci to, mało masz kłopotów"? A potem..potem moja mama , starsza pani wówczas już mająca 70 lat zaczęła uczyć się jezdzc konno. Kupiła sobie bryczesy, buty i kask i..pojechała do szkólki . No byłam w szoku.
Dziwił i dziwi mnie mój mąz. Facet ten wychowywany przez mamusię na typowego maminsynka, mieszkaniec miasta ,w bloku , wyjeżdzający tylko na wczasy zorganizowane itp itd pokochał wieś i zwierzaki. Ba zajmuje sie nimi na codzien i zaczął jezdzic. Córka także jezdzi (no teraz po kontuzji nie moze). Mam pełne wsparcie i pomoc mojej rodziny przy koniach, wszyscy " sie zarazili" . Mamy  konie, psy, koty oraz kury i kaczki i kazdy z nas dba o zwierzaki ,nikt nie krzyczy ,że spędzam z nimi za dużo czasu albo ,że znów wydaje pieniadze na konie.
aleqsandra   Kreujemy swój świat tym w co wierzymy
21 sierpnia 2014 13:05
Faza, i tak bym chciała.

U mnie pod kątem rodziny - póki dziecko jeździło na kucykach, to wszyscy wniebowzięci, bo babcia pseudo-szlachcianka mogła chwalić się znajomym, że TAKI sport, bo za jej czasów całe jej środowisko jeździło i to był SZACUN na mieście 😉
A że dziecko szybko rosło i szybko przestawiło się na duże konie, to już wtedy było "O BOŻE JEDYNACZKA, SPADNIE Z TAKIEGO WIELKIEGO KONIA I CO?!"

No i zaczęła się walka o konie, do stopnia ukrywania, że jeżdżę, minimalnym wsparciem wykazywał się jedynie Ojciec i sąsiadka, także ukrywając fakty przed babką i Mamą. Więc nie mogłam się doczekać wyfrunięcia z gniazda i wzięcia losu w swoje ręce.

No i wzięłam. Przeprowadzając się po rozpadzie rodziny do Ojca, a potem robiąc wszystko żeby jeździć. Miałam wiele szczęścia przy dostępnych środkach finansowych, krótko mówiąc prawie żadnych, trafiając w dobre miejsca i na wspaniałych ludzi, dzięki którym mogłam brnąć w swoją pasję.

Szybko też wyfrunęłam z domu i nabyłam w końcu swojego czworonoga i dalej borykam się z finansami, jak chyba każdy koniarz.

No i związki... Jeden związek przy okazji konia się zweryfikował i na szczęście rozpadł. Koń nie był przyczyną, a dodatkowym elementem, który pomógł mi przejrzeć na oczy.

Obecny związek też nie jest niestety lekki i nikt nie wie co to będzie. Więc ultimatum i odpowiedzi na zagwozdkę jak połączyć pracę-życie-konie na razie nie mam 🙁 praca + stajnia = 23.30 w domu, gdzie czas na cokolwiek więcej? (niby możnaby stajnię bliżej, ale i 2 razy drożej a i warunki niekoniecznie takie jak by się chciało...)

U nas na razie stanęło na wolnym poniedziałku, piątku i co trzecim weekendzie (od stajni). Chociaż mam tak nienormowany czas pracy, że to chyba więcej komplikuje niż pomaga, bo nigdy nie wiem co mnie czeka i czy zdążę wyjść z pracy żeby jeszcze logicznie dojechać do konia i coś z nim zrobić...
Praca i zarobki przy moim wieku i doświadczeniu niby bardzo dobre, ale na życie i konia ledwo wystarcza...

Myślę, że jak by portfel był bardziej swobodny, to temat konia byłby mniej "przeszkadzający" w związku, w którym prowadzi się wspólne gospodarstwo domowe, bo frustracje finansowe przenoszą się zbyt często na inne aspekty życia. Gdy nie ma problemu z finansami stać nas na większy luz psychiczny i większe kompromisy.

Facet oczywiście niekoński, ale złoty - bardzo szybko wszystko zaczął ogarniać, pomagać, ma swoje bardzo sensowne przemyślenia, podpowiedzi. Tylko nie jeździ. Niestety, ma dość tematu...
No tak. Wyszłam za koniarza, wlaściwie przez konie się poznaliśmy... Jako para wszystko grało praca, swoje konie, konie w treningu.  Jednak sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Pojawiły się córki (teraz 3 i 6lat) ale to  jeszcze do ogarnięcia. Niestety mąż znalazł sobie nowe hobby... Mamy konia przy domu przy którym palcem nie ruszy bo to mój koń - nie no ok, ale chociaż żeby mnie trochę uszczęśliwić nawet okazjonlanie by coś pomógł. Jest właściwie był dobrym trenerem teraz nawet nie spojrzy... O tyle mam dobrze, że jak muszę wyjechać to chociaż jeść mu da. Jednak powód do wypominania jest zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach... a zdawać by się mogło, że wiedział kogo bierze... ehhh...
zabeczka17   Lead with Ur Heart and Ur Horse will follow
21 sierpnia 2014 17:53
saganek  uu nie fajnie wspólne cele się gdzieś zagubiły. To chyba tz. zmęczenie tematu/ przepalenie 🙁 przykro czytać 🙁

Pare lat temu miałam faceta z którym miałam prosty układ on nurkuje ja jeżdżę konno z dwa lata to trwało. Było nam dobrze do dnia gdy on widział mój upadek z konia. Jak szybko spadłam tak szybko się rozstaliśmy. Poznałam po jakimś czasie mojego obecnego mężczyznę nie związanego z końmi i się układa. Przez ten okres ani razy nie usłyszałam, że konie są na pierwszym miejscu. A jak kobyłka się rozchorowała i w nocy było trzeba jechać to jechał ze mną. Nawet coś już liznął jeździectwa🙂 a teraz wspiera mnie z całych sił podczas budowy mojej własnej stajni przy domu 😀 Tak naprawdę trzeba trafić na partnera życiowego który to wszystko zaakceptuje bo nawet najlepsze układy czasem nie wytrzymują...
Jak tak czytam gdzieniegdzie relacje z "mężów obojętnych na konie"... Cóż - mój zanim przywita się ze mną, pędzi przywitać się z koniem. Parę lat namawiałam go na wycięcie śliwek które były mi solą w oku - bezskutecznie. Do czasu gdy uznał, że trzeba powiększyć wybieg, i od ręki wyciął wszystkie drzewka owocowe które mu w tym przeszkadzały. Dawniej co któryś dzień miał dla mnie jakąś niespodziankę. Teraz przynosi smakołyki koniowi. Nie wiem, czy mam się na niego gniewać, czy być wdzięczna 😉 Ale faktycznie, obowiązki takie jak sprzątanie, karmienie, czyszczenie - to już moja domena. Reszta rodziny - raczej obojętna. Ograniczają się do komentarzy na fb. Saganek, przykro to czytać. Ja myślę że w końcu pociągnie wilka do lasu. Siebie się nie oszuka, a prawdziwa pasja to coś z serca i z potrzeby. Dziwne tylko, że tak nagle mu się odwidziało - może ma to jakąś głębszą przyczynę.
asds   Life goes on...
02 stycznia 2015 19:42
Pomysł na wątek narodził się w dziale końskim w czasie dyskusji na inny temat, ale sądzę że warto rozwinąć go tutaj.

A więc zaczynamy!

Jaki jest stosunek Waszych najbliższych do jazdy konnej i posiadania konia? Traktują to jako coś normalnego czy też chorobę, której nie mogą zrozumieć?

Czy macie wsparcie w rozwoju waszej pasji?
Gillian   four letter word
02 stycznia 2015 19:47
Moja babcia do dziś nie wie, że jak mój gniady poszedł na emeryturę to kupiłam kolejnego konia - a to było 6 lat temu  😂 jakby wiedziała, to by się zazrzędziła na amen.
Mama zajmowała się końmi w stajni zabijając czas kiedy ja jeździłam. Tak się wkręciła, że dziś ma mikro stajenkę na podwórku i to w sumie ona głównie zajmuje się futrami. Bywało różnie, ale zawsze  temacie koni mnie wspierała, także finansowo 😉
Przyzwyczaili sie 😉
Mama zawsze sie bala, tata popieral, bo ogolnie jest pro-zwierzecy i pro-sportowy, jak dostawalam jakis sprzet w prezencie to zawsze od niego🙂
No ale za dzieciaka nie bylo nas stac wiec nie jezdzilam jakos super czesto. Ale na oboz jezdziecki zawsze mnie wysylali bez sprzeciwu 🙂
Narzeczony na poczatku byl zaciekawiony, potem zdziwiony. Potem byla faza buntu, no bo wiecej czasu spedzalam w stajni niz z nim 😉 ale dogadalismy sie - po pierwsze mieszkamy razem, po drugie jezdze raczej wtedy kiedy on jest w pracy 🙂 zrozumial tez, ze to po prostu dobrze robi mi na glowe i musze gdzies odreagowywac. Dramatu juz nie ma 😉
Ale sam omija stajnie z daleka, chyba ze potrzebuje typowo meskiej pomocy '😉
asds   Life goes on...
02 stycznia 2015 19:54
faith

U mnie w rodzinie to mama pogodziła się już z losem, tata niestety dalej się buntuje - główny argument jaki zawsze pada w dyskusji bo to tyle pieniędzy! Jakoś u wszystkich widzę wspólny problem i argument przeciw koniom - pieniądze.


Co z tego że w stajni możemy psychicznie odpocząć od wszystkiego.

Gillian

To u mnie o kobyle tylko mama wie, ojciec jest na około 60% wprowadzony w szczegóły i niech tak zostanie. Ogółem wszyscy naokoło mnie pukają się w głowę i sugerują zmianę wypełniacza czasu na cos bardziej "miejskiego".
Nie wiem czy się liczę bo nie mam konia 😉
Mama zaciągnęła mnie do stajni, bo ja jako dziecko lubiłam konie ale nigdy nie wpadłam na pomysł by na nich jeździć. Trochę jeździłą też ze mną ale potem przestała, do dziś chętnie pojawia się w stajni, potrafi wyczyścić czy prowadzić konia 😀
Tata lubi konie, chętnie ogląda ze mną konkursy, często wypytuje o różne rzeczy, jeździł konno w wojsku, generalnie cieszy się że jako dziecko złąpałam jakieś zdrowe zainteresowanie. Także ze strony najbliższej rodziny miałam i mam pełne poparcie, problemem był jedynie dziadek, któy przy każdej możliwej okazji opier*alał nas za 'życie ponad stan' i wyliczał co możnaby kupić za kasę wyrzuconą w gówno - czyt. za moje jazdy.
Biczowa   tajny agent Bycz, bezczelny Bycz
02 stycznia 2015 20:05
U mnie jest średnio, według mojej mamy każdy wie o koniach więcej ode mnie a fakt że chce kupować porządny dopasowany sprzęt to fanaberia bo ja sobie wymyśliłam siodło za ponad 2 tysiące a znajoma, która miała kiedyś konie dostała siodło w prezencie ślubnym za dużo mniej i tez jeździła, szkoda że siodło zapewne niedopasowane a inna sprawa że kiedyś siodła tańsze jednak były, mój koń za źrebaka trafił do pierwszego pensjonatu gdzie mama usłyszała od żony właściciela że już mogę zacząć zajeżdżać spokojnie 2 latka i nie docierało do niej że nie mogę i nie będę... Kupuje sól po co sól, on musi mieć tą sól? Teksty typu po co jedziesz do konia przecież jest zimno/pada/upał (dowolne wstawić) nie dociera że jak z psem trzeba chodzić na spacery tak do konia też trzeba jeździć. Całe szczęście ani kowal ani wet nie są problemem.

Dziadek każe konia sprzedać a najlepiej jemu oddać, ja powinnam skupić się na rodzeniu dzieci (ostatnio wyszło szydło z worka i okazało się że dziadek kupuje konia bo źle mu z tym że jego wnuczka miastowa ma konia a on rolnik nie 😉 )
Ktoś   Dum pugnas, victor es...
02 stycznia 2015 20:12
moi rodzice, głównie moja mama, chyba do dziś żałuje, że pierwszy raz zawieźli mnie "na konie" te 20 lat temu 😉

ale prawda jest taka, że gdyby nie oni, nie dałabym radę "tak łatwo" regularnie startować po urodzeniu Marysi 🙂
Z racji tego, że jeszcze kilka miesecy jestem nieletnia to wszytsko zalezy od moich rodziców i skoro zgodzili się na konia to chyba nie jest tak źle 😉. Ogólnie nie mogę powiedzieć, że są do tego negatywnie nastawieni. Tate średnio obchodzi co i jak, do stajni chodzi jak potrzeba coś naprawić, albo ostatnio odrąbać trociny siekierą i zawieść do garażu na rozmrożenie 😉 Mama miłością do koni nie pała, ale nie jest żadnym problem dla niej pójść i dać jeść, zdjąć/załozyc derke, wypuścić na pastwisko itp. A co do wydatków to ich wiedza na temat koni i jeździectwa jest mocno podstawowa, więc w miare łatwo przychodzi mi tłumaczenie im dlaczego mój koń potrzebuje już -nastego siodła, albo dlaczego nie chce by miał podkowy tylko buty, nowe pasze, trociny zamiast słomy czy gumy zamiast betonu w boksie itp, co do weterynarza to tu nie ma nawet rozmów, chory to trzeba leczyć tak samo jak psa, kota itp. Gorzej jak chce kupic czaprak z najnowszej kolekcji, to wtedy troche sie nasłucham, że już chyba do resztu zwariowałam i oni do tego grosza nie dołożą  🤣
A znajomi w sumie przy każdej okazji mówią, że szkoda, że nie mogę z nimi ciągle wychodzić, albo nagle gdzieś wyjechać na weekend, jednak szanują moją pasje i cenią, że mam jakiegoś bzika, a zamiast konia ubóstwiają moje kozy, więc chętnie je odwiedzają 😉 Poporstu ludzie w okół nauczyli się "z tym" żyć 🙂
u mnie z rodzicami idzie się dogadać, tata cieszył się z mojej pasji, mama w sumie też tyle że ona boi się koni. Zawsze mnie jako tako wspierali o ile były pięniądzę na moje pomysły. Jednak stajnie załatwił mi wujek robiłam tam za pracę. Przesiedziałam w niej 7 lat i odeszłam. Ale potrafiłam siedzieć od rana do wieczora (pomijąc szlabany jako gówniara :icon_rolleyes🙂 i nikomu nie przeszkadzało. Jednak proszenie o swojego konia nic nie dało i dalej go nie mam. 🙁 Teraz studiuje w Koszalinie, jeżdżę u teściowej forumowej Julie i jestem szczęśliwa. 😀  Mój chłopak wkręcił się jakoś niedawno (pomimo wcześniejszych jazd) i wsiada czasem ze mną. Daje mi auto, bo swojego nie mam i wspiera w tym co robię. Jedynie jak wracam do domu (czyli do dziadków, bo rodzice za granicą) to nie czuje wsparcia. Zawsze jest 'ale' że jadę na konie, teraz to nawet nie ma gdzie.. A jak chcę swojego to 'po co?'. No i sąsiedzi mają piękne 3 boksy murowane, ale są młodzi i sami nie wiedzą czego chcą. A u dziadków problem...
Mimo tego nie odpuszczam starania się o swojego!  😀
No i cieszę się że mam gdzie wsiadać  🙂
A moi są dumni, że mam konie, że realizuje swoje marzenia i że znajduje w tym szczęście. Oboje zapisują na telefonach zdjęcia, które wstawiam na fejsbuku i pokazują w pracy/znajomym/rodzinie a nawet dentystce 😀 Wszystkim sie chwalą 🙂 Zawsze jak zadzwonią (wyprowadziłam sie na wieś 300 m od domu 🙁) to najpierw pytają co u mnie i co nowego, a potem zawsze a jak konie, jak Lissa (bo chora). Mama czasem po marudzi że rzadko przyjeżdżam przez te konie i ze nie pojadę na wakacje nigdzie, no cóż, jedni chcą polecieć na majorke, drudzy słyszeć końskie rżenie codzien o 6 rano w mróz śnieg deszcz... 😉 (a poza tym można na kilka dni zastępstwo znaleźć 😉)
Babcia tylko zawsze mówi łojeżu że sie nie boję, bo jej ojciec zabronił chodzić do stajni i zajmować się konmi, bo to niebezpieczne. Zawsze też się dziwi czemu koni  nie kuje, bo u Niej na wsi zawsze koń musiał być podkuty i jak to może bez podków 🙂
Ogólnie pozytywnie nastawieni , może dlatego że własne mam niedługo i im w koncu obrzydną 😀

edit. zapomniałam dodać że, brat wyrywa laski na to że siora konie hoduje :P (podobno działa :P)
U mnie całkiem całkiem. Mama pracuje z końmi od paru lat, to ona mnie w to wszystko wkręciła  🏇 Tata również zaakceptował ten stan rzeczy,  choć czasami jak patrzy gdzie galopuję, czy nie daj boże skaczę (!!!), to ma przerażenie w oczach  😉 Dziadek stoi z boku, babcia też, choć wyraźnie nie ma nic przeciwko i wspiera mnie jak może. Ogółem myślę, że pod tym względem mam bardzo fajną rodzinę i zawsze mogę liczyć na wsparcie  😀
asds   Life goes on...
02 stycznia 2015 21:04
No to widzę że zdecydowanie łatwiej z akceptacją z strony bliskich jak jest już ktoś z otoczenia kto podziela końską pasję. Ja w sumie długo czekałam nim zadecydowałam się nad wzięciem konia w pełną dzierżawę. Oryginalnie planowałam już coś w tym roku kupić, ale za namową dziewczyn na razie wydzierżawiłam bo to jednak ten komfort psychiczny ze jakby co to nie jestem z wszystkim sama (pierwszy własny koń). U mnie konie znów to zawsze miały pod górkę. Rodzice bardzo próbowali na wszelkie możliwe sposoby mnie na jakiś inny sport skierować, a w szczególności tata. Przez półtora roku woził mnie 3 razy w tygodniu po szkole na koszykówkę na Warszawska Polonię. Załapałam się do składu drużyny kobiet w liceum, ale tutaj mama tupnęła nogą i poszłam do ogólniaka, zamiast szkoły sportowej (żałuję teraz nawet czasami). Konie jakoś zawsze kombinowałam aby były i tak pierwsze lata nauki to były lekcje za pomoc w stajni/opiekę nad końmi. Potem obozy wakacyjne, a jak zrobiłam prawko to już większy wybór co do nauki miałam w okolicach Warszawy. Jak złamałam rękę na studiach to tata odgrażał się że siodło spali i że na konia więcej nie wsiądę, no ale po 9 tygodniach w gipsie na szczęście zapomniał.

Teraz rodzina jest w fazie cichej akceptacji czy raczej pogodzenia się z losem 😉.
Moja mama dopiero teraz zaczęła coś przebąkiwać o tym, żebym sobie odpuściła i w dużej mierze ma rację. Za konia płacę X miesięcznie a albo nie jeżdżę bo pogoda (stajnia bez hali) albo zdrowie, do tego pojechanie do stajni to jakieś 60km w obie strony więc czysto ekonomicznie absolutnie się to nie opłaca.  Tata nic nie mówi, ustaliliśmy, że będzie mi dorzucał 100zł miesięcznie i tak jest.
Wcześniej, jak zaczynałam, to rodzice nigdy nie mieli nic przeciwko. Dawali pieniądze na jazdę co dwa tygodnie (problemy finansowe), do jednej stajni tata mnie woził, później już sama wszędzie jeździłam. Jak zaczęłam pracować za jazdę to czasem mnie tata odebrał wieczorem i tak to się toczyło.
Potem przyszły jakieś współdzierżawy i mama czasem krzywo patrzyła na kolejne czapraki (miałam przypływ gotówki więc włączyła się faza na sprzęt, teraz już mi przeszło). Inna sprawa, że tylko raz jeden poprosiłam o dorzucenie się do sprzętu i w tamtym przypadku chodziło o siodło.
Mama jako dziecko jeździła na oklep na wsi, poza tym kocha zwierzęta więc przeciwko samym koniom absolutnie nic nie ma. Do stajni pojechała ze mną tylko raz i wtedy pierwszy raz w życiu wsiadła na osiodłanego konia 🙂 Tata zawsze lubił patrzeć i nagrywać.
Babcia z którą mieszkamy zawsze marudziła ale to u niej norma więc nawet nie zwracam uwagi.
O kupnie własnego konia nigdy nie myślałam i nie myślę. Wiem, że ani mnie na to nie stać ani nie mam czasu, z zapałem też bywa różnie 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się